sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 12


                - Co ty tu robisz? – zapytałam głęboko zdziwiona. Blondyn zrobił krok w moją stronę, ja zaś mimowolnie wstałam. Chciałam ponowić pytanie i nawet już otwierałam usta, ale on w końcu przerwał milczenie.
 - Przyszedłem coś wyjaśnić… Nie powinnaś ze mną zrywać.
 - Co? – otworzyłam szerzej oczy. – I przychodzisz do mnie z tym teraz, kiedy minęło tyle czasu? Po co? Przecież to nic nie zmieni.
 - Nie o to mi chodzi, nie chodzę dwa razy z tą samą dziewczyną – wykrzywił nieznacznie wargi. - Raczej chodzi mi o to, że to ja zrywam z dziewczynami. – Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
      Prychnęłam głośno i założyłam ręce na piersi.
 - I co z tego? Chyba tylko dlatego, że żadna nie zdążyła zrobić tego przed tobą. – Odgryzłam się. Rany, jak ja mogłam być z takim idiotą? – A co, twoja jakże męska duma została urażona?
 - Nie zaczynaj… - powiedział cicho i przybliżył się i kolejny krok. Teraz widziałam dokładnie, że w jego oczach pojawił się nieodgadniony błysk. Mimo tego nie cofnęłam się.
 - Czego mam nie zaczynać? Grozisz mi, czy jak? Ty chyba zgłupiałeś do reszty. Możesz wyjść z pokoju – zmierzyłam go nieprzychylnym spojrzeniem, ale on nic sobie z tego nie robił. Jakby w ogóle nie dosłyszał mojej odpowiedzi. Poruszył ręką, a ja poczułam lekki niepokój.
 - Nie słyszałeś? Zamknij drzwi za sobą, z drugiej strony – warknęłam ze złością, a on nagle machnął dłonią, robiąc pół kroku do przodu. W ostatniej chwili uchyliłam się nad lecącą w moją głowę książkę.
 - Hej, ty dupku! Moja książka! – I znów się pochyliłam, by nie dostać inną ciężką rzeczą, zbierając przy okazji wolumin, na szczęście cały. Nie do końca wiedząc, co robię, rzuciłam się w stronę łazienki, barykadując się tam. Cóż z tego, skoro on włada magią na pewno lepiej ode mnie? Mimo tego, że podobno mam dużą moc, to niektóre rzeczy nadal sprawiały mi trochę trudności.
     Znowu coś ciężkiego huknęło o drzwi do pomieszczenia, a ja poczułam się jak w tanim dramacie lub  komedii romantycznej. Tyle, że mi wcale nie było do śmiechu. Ani trochę. Nagle spostrzegłam, że klamka się rusza. Wycofałam się pospiesznie pod ścianę, kuląc się za szafką. Głupia: miałam nadzieję, że pomyśli, iż mnie tam nie ma i sobie pójdzie.
     Drzwi uchyliły się cicho.
 - De, wyjdź proszę, porozmawiajmy – powiedział cicho Coltrane. Chłopak się chyba naoglądał kiepskich horrorów, poza tym naprawdę znielubiłam zwrot „De”. Wychyliłam się więc na kolana robiąc gwałtowny ruch ręką.
    I nagle kilka rzeczy wydarzyło się naraz. Wysadziło kurek umywalki i woda wytrysnęła z wielką siłą, jednak nie w górę, ale w kierunku ściany, poziomo. Odbiła się od niej, a chłopak zwalił się z głuchym jękiem na plecy.  Odruchowo zasłoniłam głowę, ale nie dosięgła mnie nawet kropla. Szum wody ucichł. Zerknęłam na łazienkę spoza palców i aż usiadłam z westchnieniem: z kurka nie lała się już woda. W ogóle się nie lała. Uprzedni strumień był teraz podłużną bryłą lodu, sięgającą stóp chłopaka – tam lód po prostu wisiał nad ziemią, a poniżej walało się kilka ostrych odłamków. Nie wiem jak to możliwe, ale to nie spadło. Przeczyło prawu grawitacji, trzymając się ściany. Podpełzłam powoli do zamarzniętej wody i dotknęłam ją delikatnie, wstrzymując oddech. Kiedy wszystko spadło, rozbryzgując się i raniąc mi skórę, rzuciłam się z przerażeniem na czworakach do przodu, wstając dopiero przy chłopaku i przeskakując szybko przez niego, jakbym się bała, że nagle chwyci mnie za kostkę i coś mi zrobi. Dobiegłam do drzwi na korytarz i otworzyłam je gwałtownie. Wpadłam jednak na coś i zamiast iść w przód, cofnęłam się o kilka kroków. Lekko zamroczona spostrzegłam Deana. Podeszłam do niego, a on  wyciągnął ku mnie ręce, w które bez namysłu wpadłam.
 - Thomas chyba zwariował – zaśmiałam się nieco histerycznie i oparłam się na nim bezwładnie, czując, że osuwam się w nicość.

                - Deidre, słyszysz coś? Cokolwiek? Chociażby sapanie Mitchella?

                - Wiiiliaaaams, pobudka!

                - Co się stało? Ile jeszcze, pani Lee?

               Rozhuśtałam się jeszcze wyżej, zanosząc się głośnym śmiechem. Spojrzałam na babcię, która groziła mi palcem. Westchnęłam tylko przeciągle, bujając się ciągle na tej samej wysokości. Kurczowo ściskając sznurki uniosłam głowę nieco w górę i w niemym zachwycie popatrzyłam na bezkresny błękit nieba.
 - Deidre Lilyanne Williams, wracamy do domu! – usłyszałam głos babci. Pokiwałam lekko głową i natychmiast poczułam niemiłe uczucie gdzieś w głębi brzucha. Zaczęłam kołysać się tak, by spowolnić huśtawkę, lecz po chwili znudziło mi się czekanie na to, aż się zatrzyma i po prostu z niej zeskoczyłam.
     Kiedy wylądowałam poczułam nagły, tępy ból. Gdy się podniosłam, babcia już była obok mnie.
 - Rozbiłam kolano – wyłkałam, zaciskając dłoń na udzie, jak gdyby miało mi to w czymś pomóc.
 - Ostrzegałam – rzuciła kobieta i ułożyła wargi w wąską linię. Po chwili jednak zaprowadziła mnie na ławkę i odezwała się cieplejszym tonem: - Pamiętaj, Deidre, że w życiu nie zawsze będzie łatwo. W przyszłości jeszcze wiele razy spadniesz z takich huśtawek, ale nie możesz płakać. Nie zapomnij o tym, bo na świecie roi się od ludzi, którzy być może będą ci chcieli zadać ból. Nie okazuj po sobie, że cię boli. Bądź silna. Okazywanie uczuć jest dobre, ale pamiętaj: nie pokazuj swoich słabości… - jej szept rozbrzmiewał jeszcze wtedy, gdy kiwałam głową, a ona zbliżyła twarz, wbijając we mnie swój wzrok intensywnych, zielonych oczu. Moich oczu.

               Otworzyłam gwałtownie oczy i prawie natychmiast poczułam ból w skroni, co uprzytomniło mi, że nadal kiwam głową, tak jak we śnie. No właśnie, sen…
     Był dosyć… interesujący i trochę dziwny. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek miała sen – czy może właściwsze byłoby określenie wspomnienie we śnie – z tak odległej przeszłości.
     Nigdy nie rozmyślałam nad wydarzeniem z placu zabaw, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jeszcze to pamiętam. Okazało się jednak, że zalega to u mnie gdzieś głęboko i daleko, w najciemniejszych zakamarkach mózgu, schowane przed wszystkimi, ale jakby tylko czekając na okazję, by wypłynąć na wierzch. Teraz już pamiętałam wszystkie okoliczności tego wydarzenia: było to na wakacjach, u babci ze strony taty, gdy byłam jeszcze mała. Wiem także, że nigdy nie powracałyśmy do tej rozmowy, dlatego też zapomniałam o tym, co mi wtedy powiedziała starsza kobieta. Aż do tej pory.
     Nadal słyszałam zdania babci: mieszały i zlewały mi się w głowie. I nadal widziałam te zielone oczy, tak podobne do moich.
     Westchnęłam przeciągle i przewróciłam się na bok. Miałam zamiar jeszcze pospać, bo było ciemno. Poza bolała mnie cała głowa, więc trochę snu na pewno mi nie zaszkodzi.

               Obudził mnie jakiś zabłąkany, zimowy promień słońca. Nie otwierając oczu obróciłam się w stronę ściany.
     Naparłam mocno czołem, by poczuć miły chłód i omal nie wypadłam z łóżka. Rozwarłam oczy i panicznie zaczęłam się miotać w pościeli, by nie wypaść. Machałam rękami w powietrzu jak płetwonurek, a nogami wierzgałam niczym dziki zwierz w potrzasku.
     Zamarłam oczekując, co nastąpi. Już-już z ulgą wypuszczałam ze świstem powietrze, gdy nagle, w jednej chwili, upadłam na ręce z hukiem. Zajęczałam, w duchu przeklinając swoją głupotę. Z przymrużonymi oczami leżałam na zimne posadzce, powoli podnosząc rękę. Zaczęłam pocierać delikatnie czoło, które już pulsowało.
     Uchyliłam oczy i podniosłam się szybko: natychmiast poczułam zawroty głowy. Usiadłam więc na brzegu łóżka, pochylając w dół głowę.
     Chwila, chwila… Skoro świeci już słońce… To dlaczego dziewczyny nie obudziły mnie na lekcje? Zaniepokoiłam się, ale po chwili zachichotałam i z przymkniętymi powiekami znów się położyłam na łóżku. Pewnie zapomniałam, że jest sobota. Ale... Przecież by się obudziły na taki huk…
     Ponownie otworzyłam oczy. Rozglądnęłam się, z paniką powoli poznając, że jestem w salce szpitalnej.
     Walnęłam głową o poduszki i natychmiast tego pożałowałam, sycząc z bólu.
     Wprost fantastycznie. Jestem w szpitalu, w dodatku  k o m p l e t n i e  nie wiem, jakim cudem. A może nadal śnię? Uszczypałam się mocno w przedramię. Auć. Zdecydowanie nie śpię.

               Po jakimś czasie usłyszałam skrzypnięcie drzwi i przyciszone głosy. Uchyliłam jedną powiekę, a kiedy zobaczyłam, kto wszedł, przymknęłam je czym prędzej starając się o to, by oddychać równomiernie. Kilkanaście sekund później poczułam, że ktoś (a raczej pięciu ktosiów) przysiada na bokach mojego łóżka. Zaczęli szeptać.
 - A ta dalej nic…
 - Może pójdę po panią…
 - Pielęgniarki nie ma, sprawdzałam – powiedziałam znienacka  głośno. Mój plan wystraszenia ich chyba spalił na panewce w chwili, w której nie wytrzymałam i odezwałam się. Chociaż… Może jednak coś z tego wyszło, bo Rachel podskoczyła w miejscu, a pozostali (prócz Aarona, który tylko wpatrywał się we mnie ze spokojem) wzdrygnęli się.
 - W końcu poczułaś, jak to jest – mrugnęłam do rudowłosej przypominając sobie te wszystkie sytuacje, gdy ja przez nią podskakiwałam jak oparzona. Rachel wywróciła oczami. W tej samej chwili łóżko się ugięło i zobaczyłam przed swoją twarzą różowe kosmyki.
 - Obudziłaś się wreszcie! – zawołała Maryam wprost do mojego ucha, a ja znów się skrzywiłam.
 - Nie wiem czym… czym się cieszysz… przecież nigdy nie… śpię dłużej… niż… dusisz – wystękałam a dziewczyna natychmiast mnie puściła. Na jej twarzy wykwitł ogromny uśmiech, kiedy nabierałam głośno powietrza i rozmasowywałam sobie żebra. – Dłużej niż dwanaście godzin – dokończyłam.
 - Tym razem udało ci się pobić twój rekord, bo spałaś tydzień. Jakaś gruba balanga, o której nic nie wiemy?
 - Widzę, że ci się żart wyostrzył, Mitchell – parsknęłam, ale Doyle pokręcił głową.
 - To prawda. Miałaś drobny wypadek. Ale skoro Lee nie wie, że się wybudziłaś z tej… śpiączki… to jej poszukam.
 - Aaron, tobie jestem gotowa uwierzyć, ale teraz zaczynam wątpić w twoją prawdomówność… Tak w ogóle, to po jakie licho ja tu jestem? – właśnie mnie tknęło, że nadal czegoś mi tu brakuje i że czegoś nie wiem.
 - Słuchajcie, ona nic nie pamięta! – powiedział mocno zdumiony Patrick.
 - No co ty – mruknęłam ironicznie. – Gdybyś tego nie powiedział, to w życiu bym się nie domyśliła…
 - Hmm… Williams… Ale pamiętasz, że się ze mną umówiłaś? Chyba tego nie odwołasz? – zapytał „zaniepokojony” Dean.
     Postukałam się palcem w czoło, robiąc wymowną minę.
 - Nie dalej niż pięć minut temu oznajmiliście mi, że byłam przez tydzień w śpiączce, więc jakim cholera cudem miałam się zgodzić na spotkanie z tobą? – warknęłam zirytowana, podnosząc się na łokciach. Somerville ułożył usta w podkowę.
 - Zawsze można próbować – powiedziawszy to jego wyraz twarzy diametralnie zmienił się na wyszczerzony od ucha. Słowo daję, w tym momencie poszłabym o zakład, że bez trudu zmieściłby niedużego banana, tak szeroki był jego uśmiech.

               Pobyt w salce szpitalnej dał mi się trochę we znaki – okropnie się wynudziłam, a w dodatku wypiłam z tonę lekarstw, w większości paskudnych. Pani Lee przetrzymała mnie jeszcze dwa dni zanim orzekła, że mogę już wyjść. Teraz zmierzałam do pokoju od dyrektorki, ponieważ wyjaśniła mi kilka rzeczy. Choć odwiedziła mnie raz podczas mojego leżakowania w szpitalu powiedziała, że to nie miejsce na poważniejsze rozmowy.
     Faktycznie to była poważniejsza rozmowa. Dowiedziałam się tylu rzeczy, że aż głowa zaczynała znów boleć od tego nadmiaru.
     Nie musiała mi dokładnie mówić, czemu znalazłam się pod opieką pielęgniarki, bo wraz z zaczęciem rozmowy na ten temat wszystko sobie przypomniałam. Nie rozumiałam wtedy tylko jednego: czemu wysadziło kurek oraz czemu byłam nieprzytomna aż tydzień, ale pani Margaret wszystko mi wytłumaczyła. Wyglądało na to, że odpowiedzią byłą nie mniej zaskoczona niż ja sama. Otóż… Otóż okazało się, że sytuacja z Coltranem uruchomiła jakieś reakcje, które spowodowały u mnie pojawienie się nowego Daru. Był nim żywioł wody. To wydarzenie, szok oraz kilka innych czynników przyczyniły się do tego, że straciłam przytomność, a te ostre bóle głowy były skutkiem ubocznym (na szczęście już wyleczonym) odkrycia Daru. Przez ten czas, gdy leżałam w salce szpitalnej, układ odpornościowy (między innymi – dokładnie się na tym nie znam, poza tym nie wszystko zapamiętałam) działał jakoś samolecząco (także z pomocą Verity, oczywiście) i teraz już praktycznie wszystko było w porządku, miałam tylko zgłosić się jeszcze wieczorem po ostatnią dawkę wyciągu z aloesu, jeżówki oraz waleriany.
     Drugą sprawą było wyjaśnienie tego, co zrobił Thomas. Szczerze powiedziawszy, od pewnego czasu uważałam go za niegroźnego czubka, ale to, co zrobił sprawiło, że miałam go teraz za nieprzewidywalnego psychopatę. Smith oznajmiła mi jednak, że nie zrobił tego z własnej inicjatywy, tylko… tylko pod wpływem eliksiru, który został mu podany. Eliksir ten działał na podświadomość i potęgował złe uczucia, a można go za pomocą czarów kierować na osobę – czyli w tym wypadku na mnie. Eliksir sam w sobie jest dosyć niebezpieczny, jednak gdy poda się go osobie spokojnej i tak dalej, może nie wywołać żadnego skutku. Czasem jednak mieszanka eliksiru z charakterem (a także ze złymi uczuciami) danej osoby powoduje, że skutki są nieprzewidywalne i że może to grozić czyjąś śmiercią. Dyrektorka nie chciała mi powiedzieć, kto był na tyle nierozważny, głupi i (lub) po prostu okrutny, że zdobył się na taki krok. Zdradziła mi jednak, że tych uczniów była dwójka, że została wymierzona im bardzo surowa kara oraz, że winowajcy sami nie do końca wiedzieli, jak zadziała ten eliksir. Bardzo pocieszające, ale chyba nie chcę wiedzieć, kto zrobił coś takiego. Po co toczyć prywatną wojnę, skoro i tak mają wymierzoną karę? Poniekąd byłam troszeczkę wdzięczna tym osobom, bo przyczyniły się do tego, że mam nowy Dar.
     Co do mojego Daru… Byłam tak zaskoczona, gdy Smith mi to ogłosiła, że przez kilka dobrych minut nie byłam w stanie z siebie nic wydusić. Dostałam na razie książkę, bym się nauczyła panowanie nad żywiołem i podstawowych ruchów, a od nowego semestru miałam chodzić na lekcję, by uczyć się wraz z innymi elementalistami i pod opieką dwójki nauczycieli: Roda i Shannon Hughes. Póki co dyrektorka prosiła mnie, bym ćwiczyła w jakiejś pustej klasie i zacząć na razie od samych ruchów, a dopiero po nabraniu jako takiej wprawy ćwiczyć z wodą.
     Szczerze mówiąc, to tych lekcji oczekiwałam chyba najbardziej z wszystkich do tej pory i już zmierzając do pokoju miałam ochotę otworzyć księgę i na środku korytarza czytać i poznawać te nowe rzeczy.

               Siedziałyśmy we trzy w pokoju: w końcu miałyśmy okazję, by porozmawiać i powygłupiać się bez obecności innych uczniów i pielęgniarki. Dziewczyny były tak podekscytowane i przejęte tym, co powiedziała mi dyrektorka, że przez okrągłą godzinę dyskutowałyśmy tylko o tym. Dopiero później rozmowa zeszła na inne tematy, a w tym i na bal.
     Gdy Rachel i Maryam zaczęły rozprawiać o ubiorze, fryzurze i makijażu dotarła do mnie jedna rzecz: nie miałam odpowiednich ciuchów! Bo kto by się spodziewał balu bożonarodzeniowego…?
 - To ja chyba nie pójdę na ten bal – rzuciłam leniwie. Blake natychmiast wbiła we mnie swoje niebieskie oczy, które pytały: czemu? – Nie mam żadnej sukienki – odpowiedziałam jej oczom, ale one, zamiast wdać się ze mną w rozmowę, tylko rozszerzyły się lekko.
 - Nie ma sprawy – rzekła różowo-włosa. – Zawsze zabieram kilka sukienek, więc którąś ci pożyczę.
     Spojrzałam na nią z powątpiewaniem – była trochę niższa.
 - A od czego jest magia? Troszkę się poprawi…
     Wtedy weszli chłopaki. Nie, to nie jest dobre określenie. Powinno być: wtedy Patrick otworzył drzwi, przytrzasnął nimi biegnącego Deana, a Aaron wszedł za nimi, zachodząc się śmiechem.
     Coraz częściej miałam wrażenie, że zaraz wniosą swoje walizki i od progu zawołają, ze się wprowadzają – tak często przebywali w naszym skrzydle.
 - O czym rozmawiacie? – zapytał brązowowłosy, gdy już Dean „oddał mu” w postaci podłożenia nogi.
 - O balu. – Powiedziała Rachel. – Między innymi.
 - O balu? Gdyby był obowiązek zaproszenia kogoś, ja nie musiałbym się zbytnio ubiegać o którąkolwiek dziewczynę. Ustawiałyby się do mnie w kolejce – Mitchell wypiął dumnie pierś, ignorując chichot rudowłosej.
 - Czyżby? – Aaron uniósł brew z lekkim uśmiechem.
 - Chłopie, patrzysz na najprzystojniejszego mistrza w całowaniu – oznajmił Patrick. Dean na to rozglądnął się krótko po pokoju, wstał i zrobił kilka kroków.
 - O tak, teraz całkowicie się z tobą zgadzam – powiedział Somerville mrugając oraz posyłając całusy do swojego odbicia.



***


Chyba krócej niż zwykle. Ale tak mi pasowało uciąć w tym miejscu. No, a poza tym, ciut szybciej jest ten rozdział niż pozostałe. Prawdę mówiąc, miałam go napisanego już prawie tydzień temu, ale jakoś tak wyszło, że dopiero dziś go sprawdziłam. Druga sprawa, że nie chciałam aż tak szybko dodawać nowego rozdziału, bo później możliwe, że bym się nie wyrobiła ;P Mam nadzieję, że moment o eliksirze jest w miarę dobrze wytłumaczony, bo trochę się przy tym namęczyłam, żeby to jakoś klarownie opisać. Mam także nadzieję, że nie ma za wielu błędów, bo sprawdzałam na szybko i tylko raz, może dwa. Dziękuję za wejścia i komentarz ;) Miłego!

4 komentarze:

  1. Tak też mi coś nie pasowało w zachowaniu Thomasa na początku. Wydawał się zbyt gwałtowny i porywczy jak na niego i ostatecznie przecież nikt nie próbowałby skrzywdzić tak dotkliwie kogoś tylko dlatego, że z nim zerwał.
    Ale dzięki temu Deidre udało się odnaleźć w sobie nową moc. Nie dziwię się, że już nie może się doczekać aż zacznie chodzić na nowe zajęcia. Każdy na jej miejscu chciałby jak najszybciej poznać tę nową i fascynującą dziedzinę wiedzy.
    Sprawa z eliksirem jak najbardziej wyjaśniona zrozumiale. Jednak teraz zastanawiam się, kto to zrobił. Komu mogło tak bardzo zależeć na tym, by tak skrzywdzić dziewczynę. Ciężko mi uwierzyć, aby był to ktoś niespełna rozumu. Stawiam na to, że ktoś zrobił to jak najbardziej umyślie i coś dzięki temu chciał osiągnąć.
    Chyba tyle. Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, to z góry przepraszam, gdyż chwilowo siedzę przy komputerze, przy którym mam przeglądarkę bez bety.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, to w takim razie cieszę się, że sprawa z eliksirem była jasna. Jak już pisałam wcześniej, trochę się zamotałam przy wyjaśnianiu i, mimo że wiedziałam, co chcę napisać, to za Chiny nie mogłam tego wyrazić tak, jak chciałam :D
      Co do eliksiru... Nie chcę za dużo zdradzać, bo to wszystko wyjdzie, że tak powiem, w praniu, ale mogę Ci powiedzieć, że masz rację ;P
      Dziękuję za komentarz i także pozdrawiam cieplutko ;)

      Usuń
  2. Bardzo fajny rozdział szczególnie z tym zamrożeniem wody. Po prostu świetnie to wymyśliłaś. A i przy okazji widziałam że czytasz mojego bloga więc cię informuję że pojawił się rozdział numer 8 http://lily-james-i-huncwoci.blogspot.com/ więc zapraszam i rzyczę weny bo już czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Thomasa z początku zachował się jak psychopata i tylko właśnie ktoś niespełna rozumu mógłby robić taką aferę o to, że dziewczyna z nim zerwała, zanim on zerwał z nią >.< Dobrze, że wyjaśniłaś jego zachowanie eliksirem, bo inaczej posądzałabym go faktycznie o jakieś problemy z psychiką. Nawiasem jestem bardzo ciekawa, komu w ogóle przyszedł do głowy pomysł z eliksirem? Ciekawe, dlaczego ci uczniowie chcieli zrobić krzywdę Deidre. Przynajmniej dzięki temu odkryła w sobie dar. Nie dziwię się, że jest tym tak podekscytowana - w końcu kto by nie chciał mieć jakiejś supermocy ;)
    Mam nadzieję, że nowy rozdział ukaże się wkrótce. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń