sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 10


~When I see you, I'll see you on the other side ` Ozzy Osbourne ~


               Zapadła głucha cisza. Wpatrywałam się tępo w Smith czekając aż powie, że to żart. Ta jednak uparcie milczała, a jej oczy wyrażały współczucie.
 - Jak? – zapytałam nieco ochrypłym głosem. Odchrząknęłam.
 - Kiedy twój tata wrócił z pracy, nie było jej w domu. Drzwi nie były zamknięte na klucz, w środku paliło się światło. Grało radio. – Odpowiedziała cicho.
 - Co z tatą?
 - Czeka – rzekła krótko, jeszcze ciszej. – Jeśli nie… Zajmujemy się nim i zajmiemy, dopóki trzeba będzie. Pomożemy mu. Ciągle szukamy Agathy*.
     Kiwnęłam głową i podniosłam się.
 - Dobrze. To ja pójdę, muszę…  Muszę się uczyć – wstając czułam się, jak we śnie: gdy wszystko jest nierealne, dziwne, a jednocześnie tak prawdziwe, gdzie ktoś pociąga za te sznurki, sterując twoim ciałem. W drzwiach rzuciłam jeszcze przez ramię pożegnanie.

               Dopiero gdy stanęłam na korytarzu, zaczęło do mnie powolutku docierać, co się stało. Przycupnęłam na zimnej posadzce czując, że przewraca mi się coś w żołądku.
     Nagle ktoś oplótł mnie ramionami.
- Przecież mówiłem, że poczekam. – Szepnął mi jakiś głos do ucha, a ja obróciłam głowę i dopiero, gdy zobaczyłam dwoje brązowych oczu poznałam, że to Dean.
     Zaczęłam spazmatycznie oddychać, nie chcąc się rozkleić. Somerville zaczął głaskać mnie uspokajająco. Poczułam pierwsze łzy spływające po policzkach.
 - Grało radio – nie wytrzymałam i odezwałam się. – Grało radio, a on tam czeka…
     Kiedy wypowiedziałam te słowa, ich znaczenie wróciło do mnie ze zdwojoną siłą, niczym naciągnięta gumka. Zrozumiałam w pełni słowa dyrektorki i z ogromną mocą dotarło do mnie, że mama… Słone krople coraz częściej i obficiej spadały na bluzkę.
 - Grało radio – powtórzyłam łamiącym się głosem.
 - Znajdzie się – wyszeptał chłopak.
     Bodziec. Za dużo emocji. Chęć obarczenia kogoś winą za zaginięcie mamy.
     Błyskawicznie go odepchnęłam i wstałam.
 - Wiedziałeś – warknęłam przez łzy. Kiwnął głową. – I nic z tym nie zrobiłeś?
 - A co miałem zrobić? – zapytał cicho, też podnosząc się z podłogi.
 - Nie wiem. Nie wiem! – zawołałam piskliwie i zamrugałam kilkakrotnie, żeby powstrzymać kolejną falę słonych kropel. – Cokolwiek!
 - Powiedz mi, dziewczyno, co miałem zrobić? Uwierz mi, że gdybym wiedział, to…
 - Zamknij się, zamknij się! – wrzasnęłam. Co się ze mną działo? Somerville umilkł posłusznie i zrobił krok w moją stronę. – Nie zbliżaj się do mnie. Mam cię dość – warknęłam jeszcze i pobiegłam. Byle najdalej od niego i od tego miejsca.

               Dwa tygodnie. Dwa tygodnie czekania w ciągłym strachu, niepewności i napięciu.
     Od czasu tej rozmowy pod gabinetem Smith nie rozmawiałam z Somervillem. Wstawałam rano, zanim budziły się dziewczyny i szłam do jadalni. Na posiłkach pojawiałam się wtedy, kiedy było najmniej ludzi. Na kolację z reguły nie przychodziłam. Codziennie pytałam panią Smith, czy coś wiadomo. Martwiłam się tak ogromnie…
     Najbardziej lubiłam przebywać w towarzystwie Aarona i Thomasa. Z tym ostatnim coś się jednak zmieniło: był jakby nieco bardziej roztargniony. Pomimo tego poświęcał mi swoją uwagę i rozmawiał o wszystkim i o niczym, na neutralne tematy. Reszta albo próbowała mnie rozśmieszyć, albo patrzyła na mnie ze szczerym współczuciem.
     Poza tym stałam się kujonem, którym nigdy nie byłam. Ślęczałam nad podręcznikami i pochłaniałam mnóstwo książek. Zaniedbywałam tylko wizje, ponieważ rzadko kiedy aktywnie uczestniczyłam w lekcji i nie za często brałam się za rysowanie; ze strachu, że mogę przepowiedzieć coś, czego obecnie najbardziej się bałam. Magia czasem naprawdę jest nieznośna.
     Dwa tygodnie czekania na prawdę. Byłam napięta do granic możliwości.

                - Deidre, ty mnie w ogóle nie słuchasz! – Maryam potrząsała mną, oburzona. – I to coraz częściej!
 - Przepraszam, słucham, słucham. Co mówiłaś? – mruknęłam zmęczona. Dziewczyna wzniosła oczy do nieba, zniecierpliwiona.
 - Chodzi o to, że się wyłączasz. Uważasz tylko na lekcjach, a kiedy zabrzmi dzwonek, ciebie już nie ma. Nie rozmawiasz z nami prawie w ogóle, leżysz na łóżku i słuchasz muzyki, wpatrując się w coś tępo, albo chodzisz do biblioteki i uczysz się cały czas i siedzisz z nosem w książkach. Tak nie można, ty nawet się dobrze nie wysypiasz!
Wzruszyłam ramionami.
 - Nie, Deidre. Tak nie możesz, przecież się rozchorujesz, i co? Chcesz siedzieć przeziębiona, z katarem i kaszlem, albo jeszcze z bólem gardła, głowy i gorączką? Ja wiem, że magia potrafi zdziałać cuda i pani Lee także, ale przy twoim trybie życia nawet jej ziółka i napary nie pomogą, bo ciągle będziesz się rozchorowywać od nowa. Chcesz tak? – zapytała Rachel.
     Zaczęłam myśleć nad tym, co mi obie powiedziały; chyba miały rację. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz szczerze rozmawiałam z dziewczynami, lub po prostu plotkowałam. Praktycznie codziennie siedziałam do późna nad książkami co miało taki skutek, że co rano wstawałam z coraz to większymi sińcami pod oczami.
 - Chyba macie rację – westchnęłam. – Chyba nie mogę się tak zamartwiać… Nawet jeśli mama nie… To i tak przeżyłam z nią szesnaście lat, a trzeba się cieszyć życiem i z niego korzystać. Poza tym mama by tego pewnie nie chciała, żebym tak zaniedbywała przyjaciół, a mojemu tacie jest na pewno jeszcze gorzej, więc niech przynajmniej ze mnie ma pociechę, choć taką malutką…
     Widziałam, że dziewczyny odetchnęły jakby z ulgą. Sama odrobinkę wierzyłam w to, co mówię – miałam zamiar trochę poskromić emocje, bo pewnie już nie dużo brakowało mi do depresji. Wiedziałam, że jeśli minęło już tyle czasu a mamy nadal nie znaleziono, szanse są nikłe. Była to bardzo smutna prawda, a myślenie o tym powodowało, że czułam nieznośny ucisk w klatce piersiowej, ale musiałam się kiedyś pozbierać i chociaż po części żyć, jak kiedyś. Tylko ta świadomość, że gdy wrócę do domu, jej tam być może nie będzie…
     Siedząc tak przypomniałam sobie, że miałam pytanie do dziewczyn, które całkiem wypadło mi z głowy.
 - Wiecie co, mam wrażenie, że wiecie o Thomasie coś, czego mi nie mówicie.
 - Och, wiesz… Po prostu zanim zaczęliście się spotykać, Coltrane był podrywaczem. Nie obnosił się z tym, jak te dwa pacany, ale… - Maryam zawiesiła głos.
 - A teraz? – odezwałam się cicho.
 - A teraz jest z tobą. Nie masz się czym martwić, zmienił się – odpowiedziała rudowłosa z pewnością.
     Kiwnęłam głową. Nie wiedziałam, czy faktycznie się zmienił – przecież znałam go krócej od dziewczyn, i to o dwa lata. Nie zamierzałam jednak w jakikolwiek sposób się na niego obrażać czy uprzedzać. Ufałam mu i wierzyłam słowom Rachel, mimo wszystko.
 - Dobra, to ja pójdę do biblioteki. – Oświadczyłam. Chwyciłam książki, aby je odnieść, i wyszłam z pokoju.

                - Dzień dobry panu, panie Garnet – wysapałam znad kilku podręczników.
 - Witam ponownie, panno Williams – przywitał mnie starszy pan i uśmiechnął się. – Książki połóż tu gdzie zwykle, moja droga.
     Kiwnęłam głową i odłożywszy tomy na drewnianą półkę, ruszyłam jeszcze w głąb działów. Co jakiś czas napotykałam ciekawe tytuły i wyjmowałam woluminy. Przeglądałam je, gładząc kartki, niekiedy wytarte lub pokryte warstwą kurzu. Mimo zainteresowania odkładałam podręczniki, żeby znów nie stracić kontaktu z rzeczywistością.
     W końcu ruszyłam do wyjścia obiecując sobie, że w najbliższym czasie wypożyczę jednak choć jedno tomisko.
 - Do widzenia, proszę pana. A właściwie dobranoc.
Gdy przymykałam drzwi, usłyszałam wołanie bibliotekarza. Wychyliłam więc głowę za framugę.
 - Tak? – zapytałam.
 - Czy miałabyś ochotę przyjść czasem i pomóc mi w porządkowaniu starych kart czytelniczych lub spisu książek? To żmudna praca ale obiecuję, że w nagrodę wynajdę dla ciebie coś specjalnego – mrugnął do mnie z uśmiechem.
 - Och, oczywiście – uniosłam lekko kąciki ust. Nie mogłam mu przecież odmówić. – Dobranoc! – powiedziałam jeszcze raz i wyszłam z biblioteki.

               Szłam korytarzem, podrygując palcami w rytm muzyki. Czułam się o wiele lepiej; pewnie to wizyta w bibliotece mnie uspokoiła, tak jak już kilka razy wcześniej. Zaczęła się nawet we mnie tlić jakaś iskierka nadziei.
     Gdy skręciłam w następny korytarz, dostrzegłam obściskującą się parę. Wzruszyłam ramionami i chciałam ruszyć dalej, ale coś mnie tknęło. Zamarłam ze stopą nad posadzką.
     Skądś znałam te postawy. Jedną postać poznałam od razu – była to Laura Denby, jedna z przyjaciółek Lareine Combes. Chłopaka skojarzyłam dopiero po kilku sekundach. Był to… Niech to szlag, ale był to Thomas.
     Nie zwrócili na mnie żadnej uwagi, zawróciłam więc szybko. Weszłam w inny korytarz, ale po chwili zmieniłam zdanie i zawróciłam: póki co nie miałam zamiaru iść do mojego pokoju.

                - A jak wyglądał, jego mina: bezcenna! – Aaron wytrzeszczył oczy, zgarbił się nieco, przechylił głowę i wykrzywił śmiesznie usta. Pozostała dwójka chłopaków ryknęła głośnym śmiechem.
 - Cicho – odezwał się po chwili czarnoskóry. – Chyba ktoś pukał.
     Dean i Patrick zamilkli. Doyle podszedł do drzwi i otworzył je.
 - Cześć. Poproś Somerville’a.
     Chłopak odwrócił się plecami do kogoś, kto stał na korytarzu i spoglądał lekko zdziwiony na kolegów. Czarnowłosy wstał.

               Dean z trudem hamował wypływający na twarz zdumienia, a także po trosze współczucia. Stał tylko, przyglądając się Deidre ze zmarszczonymi brwiami i zastanawiając się, co musiało się stać, że przyszła – przecież nie rozmawiali od dwóch tygodni!
      Coś się w niej zmieniło – jakby była odrobinkę mniej smutna – ale dziewczyna nadal była bledsza niż normalnie. Włosy były splecione w niedbały warkocz, a sińce pod jakby matowymi oczami świadczyły o zmęczeniu.
 - Pamiętasz naszą rozmowę w jadalni? Kiedyś, rano? – zapytała. Chłopak skinął głową.
 - Nie dokończyłeś wtedy takiego zdania. Chodziło ci o to, że jest... – dziewczyna zamilkła, szukając dobrego określenie. – Cholernym podrywaczem?
 - Ale o kogo…
 - O Thomasa – przerwała mu zniecierpliwiona.
     Zapadła cisza. Williams uparcie patrzyła mu prosto w oczy. W końcu Dean szepnął:
 - Wolę, gdy są błyszczące…
 - Co?
 - Twoje oczy.
 - O co ci… Somerville – warknęła. – Mało mnie obchodzi, co wolisz. Interesuje mnie tylko…
 - Tak – przerwał jej z westchnieniem. – Może nie miałem zamiaru mówić tego tak dosadnie, ale tak; o to mi chodziło.
     Dziewczyna odetchnęła głęboko i zacisnęła usta. Patrzyła wrogo na chłopaka.
 - Nie mów mi, że ty nic nie wiedziałaś, ani że nawet się nie domyślałaś! Przecież… - urwał. – Przepraszam, nie powinienem… Widziałaś go?
     Deidre kiwnęła głową wiedząc, że chodzi mu o Coltrane’a. Dean podszedł niepewnie bliżej Williams. Objął ją mocno nie chcąc, żeby mu się wyrwała: ona jednak nie poruszyła się nawet na centymetr. Bojąc się, że zielonooka otrzeźwieje i walnie go za tą nagłą poufałość, chciał się od niej oderwać, ale ona oparła się czołem o jego ramię i powiedziała stłumionym głosem:
 - Wiesz… Myślę, że też wiedziałam. Nie chciałam go tylko odrzucić, bo chyba jako jedyny się zachowywał, jakby… Jakby nic się nie stało, a tego właśnie potrzebowałam. – Umilkła na moment. –On był dla mnie chyba bardziej jak przyjaciel, a mimo tego trochę mnie to zabolało - to, co zrobił. Nie wiedziałam, że można być takim kłamcą. Dupek – dokończyła ze złością. Naparła trochę dłońmi na Deana, a on odsunął się.
 - Dzięki, wypłoszu. Pozdrów Aarona i Mitchella – rzuciła przez ramię, odchodząc.
     A Somerville nadal nie mógł zrozumieć jednego: czemu bardziej zaufała temu gnojkowi, niż im – jej przyjaciołom?

               Rzuciłam się ze złością na łóżko, uderzając łokciem z całej siły o ścianę. Syknęłam z bólu. Natychmiast poczułam, że obolałe miejsce zaczyna pulsować.
 - Co się stało? – zapytała rudowłosa znad jakiejś cienkiej książki.
     Myślałam trochę nad odpowiedzią: nie wiedziałam, czy jest sens mówienia tego dziewczynom, w końcu to nic wielkiego…
 - Ech, nic… To tylko ten idiota – westchnęłam w końcu, podnosząc się z posłania i siadając na nim po turecku. Kość nadal bolała.
 - Dean? – Maryam uniosła brew. – Patrick?
Pokręciłam przecząco głową. Rachel zmrużyła oczy, wpatrując się we mnie intensywnie. Zupełnie, jakby wiedziała, że…
 - Coltrane – rzekły obie równocześnie. Skinęłam głową.
 - Szkoda słów, stało się i tyle.
 - Jeszcze znajdziesz tego jedynego – powiedziała z przekonaniem Blake. Spoglądnęłam na nią zdziwiona i zaczęłam się śmiać.
 - Po pierwsze, mam mnóstwo czasu na takie rzeczy, a po drugie… To brzmi, jakbyś mi proponowała policzenie drzew w lesie. Bezsensowna, żmudna i praktycznie nikomu nie potrzebna praca. Po trzecie: mówi mi to osoba, której najdłuższy związek w tym roku szkolnym trwał dwa tygodnie… - pokręciłam głową. – Wiecie co, ja pójdę do pielęgniarki. Ta ręka nie przestała mnie boleć ani trochę, a na dodatek chyba trochę spuchła.

               Nazajutrz rano poszłam na śniadanie tak, jak zwykle, mając nadzieję, że w jadalni będzie Thomas i że uda mi się z nim porozmawiać bez ciekawskich uczniów, jednak gdy przyszłam, jeszcze nie było nawet chłopaka. Poszłam więc do pielęgniarki, aby zdjęła mi bandaż wraz z fioletową - na pewno już podeschniętą - maścią, która, jak się dowiedziałam, służy pani Verity w leczeniu drobnych złamań.

               Kiedy wróciłam, nadal go nie było. Dopiero, gdy kończyłam jeść płatki wszedł do sali i wyszczerzył do mnie zęby, jak co rano; jakby nigdy nic. Zaczęłam się zastanawiać, czy wczorajsze zdarzenie było jednorazowe, czy takie wyskoki zdarzały mu się już wcześniej.
 - Hej, De. – Cmoknął mnie w policzek.
- Cześć, Tom  – uśmiechnęłam się do niego. Kurczę, jak mu to powiedzieć? Mam zacząć prosto z mostu? – Musimy pogadać.
Patrzył na mnie w milczeniu, z lekkim zdziwieniem na twarzy: chyba nie za bardzo spodobał mu się mój ton.
- Czemu? O czym?  – zapytał w końcu.
- Nie czuję... Nie czuję już tego, co wcześniej – zaczęłam powoli. Nie miałam zamiaru robić mu scen. Niech chłopak żyje w świadomości, że został niezauważony. Nie chciałam mówić mu też całej prawdy, że czuję się zawiedziona - mimo wszystko coś nas łączyło - ale to chyba moja duma nie pozwalała mi się przyznać do tego, że chcę z nim zerwać z powodu tego wydarzenia. Wolałam powiedzieć mu, że nic do niego nie czuję.  – Myślę też, że u ciebie także jest inaczej, więc po co uwiązywać się nawzajem? Ty znajdziesz sobie kogoś innego a ja zostanę przy takim stanie, jak teraz. Nie ma sensu ciągnąć tego dłużej.
    Nie zmienił wyrazu twarzy przez cały czas, ani na jotę. Odparł tylko "okej", odwrócił się i poszedł. Hmm... Wydaje mi się, że nie zostaniemy nawet znajomymi w koleżeńskich stosunkach.

                Szłyśmy na szkolenie do ogromnego, drewnianego budynku: na dworze nie dało się wytrzymać dłużej niż pięć minut. Porywisty wiatr ciskał strugi lodowatego deszczu prosto na postacie zmierzające na lekcje. Kiedy dotarłyśmy w końcu do tymczasowo postawionego budynku, wyglądałyśmy jak zmoknięte kury - dobrze, że miałyśmy chociaż kurtki przeciwdeszczowe, bo gdyby nie one, nie tylko włosy kleiły by się nam do skóry. Niektórzy śmiesznie potrząsali głową, otrzepując się i ochlapując wszystkich dookoła. Dziewczyny natychmiast pomachały Somerville'owi i Patrickowi – Doyle’a jeszcze nie było – i zaczęły wesoło gawędzić, gdy szłyśmy w kierunku chłopaków. Zastanawiało mnie, co się stało, że Aarona jeszcze nie było: zwykle na zajęcia przychodzili razem, we trójkę. Zanim jednak zdążyłam się o cokolwiek zapytać, Patrick mnie uprzedził:
 - Aarona złapało jakieś paskudne przeziębienie, poszedł do pani Lee. Dała mu jakiś eliksir i kazała zostać w szkole, bo pogoda jest okropna i mogłoby mu się pogorszyć. A, jak mówi pielęgniarka, chorobę najlepiej "wyleżeć".
 - Rany, Mitchell, to ty jednak umiesz sklecić kilka całkiem sensownych zdań? – spytałam zdziwiona. Maryam zachichotała. Taka była prawda: nie słyszałam jeszcze żadnej dłuższej wypowiedzi Patricka, która nie byłaby jakąś kompletną głupotą.
 - Jakbyś nie wiedziała, Williams. Widocznie mnie nie znasz, a nie wszystko jest takim, jakim się wydaje – odpowiedział.
 - Przerażasz mnie, Mitchell – powiedziałam i zacisnęłam usta, w myślach mimo wszystko przyznając mu rację. Było w tym dużo prawdy - w tym, co właśnie powiedział: "nie wszystko jest takim, jakim się wydaje"… Chociażby sytuacja z Thomasem.

     Gdy w końcu wszyscy dotarli na lekcję, Cafield krzyknęła na klasę, aby była cisza. Po chwili wyjawiła nam, że dziś postanowiła, że zaczniemy naukę posługiwania się bronią dystansową, a mianowicie: łukiem. Miała zaplanowane co innego, niestety pogoda nie pozwoliła na ćwiczenie na dworze.
 - ...zresztą wiem, że dzisiejszego dnia nie chciałoby się wam ruszać – mówiła. – Chodźcie więc, dostaniecie broń. Następnie weźmiecie kołczany ze strzałami - groty oczywiście są tępe, ze względów bezpieczeństwa - i ustawicie się wzdłuż tej ściany – wskazała ręką – twarzą do tej. W odstępach, macie mi się nie trącać łokciami i nie powybijać nawzajem zębów! No, podchodźcie!
     Ruszyłam więc z resztą uczniów w stronę nauczycielki. Gdy dostałam łuk wzięłam jeszcze kołczan, który natychmiast przewiesiłam w odpowiednim miejscu, i poszłam się ustawić na miejsce. Uśmiechnęłam się do Eileen stojącej z mojej prawej strony. Dziewczyna odwzajemniła gest i podniosła wolną rękę do swoich króciutkich blond włosów, by je trochę osuszyć.
     Bardzo lubiłam tę czarnooką dziewczynę: wyglądała na snobkę, ale gdy poznało się ją lepiej okazywała się przemiłą osobą. Nie oznaczało to, że jest łagodna i uległa, o nie! Eileen miała mocny charakter. Była niezwykle zwinna i jak na takie chuchro miała silne barki. Nie miała jednak zwykłej mocy, której używała na co dzień. Jej moc objawiała się tylko przy uzdrawianiu, jej Darze. Było to ogromnie dziwne, niemniej czyniło to ją jeszcze bardziej niezwykłą.
     Nieco elfia twarz Lynch wyrażała zadowolenie - bardzo lubiła szkolenie. Czasem miałam okazję z nią pracować na zajęciach i stąd wiedziałam, że blondynka uwielbia te lekcje.
  - Wszyscy? Dobra, to teraz wyjąć po strzale. Nałożyć ją na cięciwę – tłumaczyła pokazując nauczycielka – a łuk podnieść na wysokość ramion, odciągając rękę do tyłu, w ten sposób...

                - Idę do Smith, jeszcze u niej dziś nie byłam – powiedziałam po lekcjach do dziewczyn, przystając. Pokiwały głowami, pożegnały się i poszły do pokoju.
     Sama nie wiedziałam, czemu coraz częściej zwlekałam z pójściem do gabinetu dyrektorki. Chciałam dowiedzieć się co z mamą, a jednocześnie bałam się tego. Po tak długim czasie czekania domyślałam się, że kiedy usłyszę wiadomość, nie będzie ona z rodzaju tych dobrych. Na dobrą sprawę chyba już oswoiłam się z tą ponurą myślą, ale ciągle czekałam. Nadal tkwiła we mnie nadzieja, choć była wielkości ziarnka maku. Chodziłam do Smith z lękiem, że coś usłyszę, dowiem się tego najgorszego, a równocześnie chciałam już poznać prawdę. Chciałam mieć już to za sobą.
     Z cichym westchnieniem odwróciłam się i dostrzegłam pospiesznie idącą w moim kierunku dyrektorkę. Znów poczułam dreszcz niepokoju. Ruszyłam jej naprzeciw.


***


*Tak dla przypomnienia: Agatha to imię matki Deidre.
   I te wstawki w trzecioosobowej narracji… Chcę jak najbardziej je ograniczyć, ale tu mi było łatwiej przedstawić tę całą sytuację. Ogólnie wydaje mi się, że cały rozdział nie jest aż taki do bani, jak pozostałe - choć do dobrego dużo mu brakuje. Po części… w miarę… jestem zadowolona.
   Chciałam podziękować wszystkim osobom, które obserwują, czytają, a nawet komentują. To niezwykle cieszy i wywołuje ogromny uśmiech na mojej twarzy. Szczerze, to jestem ogromnie zdziwiona gdy widzę, że ktoś tu zagląda. Naprawdę, jakim cudem? :D Dziękuję, dziękuję!
   Mam nadzieję, że nie ma wielkich i częstych błędów. Trzymajcie się!

EDIT Usunęłam prolog. Taki był krótki, nic nie wnoszący i banalny, że jak go dziś przeczytałam to aż się za głowę złapałam i śmiałam sama z siebie. + Zmieniłam godzinę posta. Jakim cudem pokazało mi się, że wrzuciłam rozdział tuż po 9 rano? Może to przez usunięcie prologu. To by było na tyle ;D
EDIT2 Dziękuję Jaenelle i Lebrun za zwrócenie uwagi z wyrażeniem "męska dziwka", zmieniłam to. Wielkie dzięki, właśnie tam nie mogłam za bardzo ogarnąć dobrego sformułowania.

3 komentarze:

  1. I w końcu dotarłam do ciebie. Chciałam skomentować wczoraj, ale wciągnęłam się w grę w Heroesów, a potem było już za późno, bym coś sensownego z siebie wydusiła.
    Według mnie rozdział był całkiem dobry i widać, że z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej.
    Właściwie to nie sądziłam, że znajomość z Thomasem skończy się tak szybko. Myślałam, że jeszcze trochę pociągną ten "związek". Aż jestem w szoku, że Deidre udało się zachować zimną krew i nie wyskoczyła na tamtego, gdy obściskiwał się z tamtą panną. Chociaż może to szok był tak wielki.
    Zdziwiłam się natomiast, że Thomas tak łatwo jej odpuścił skoro nie powiedziała mu wprost, że widziała go z inną. Jego typ wyobrażałam sobie zawsze jako taki, który nie daje za wygraną, póki nie osiągnie swego celu.
    Natomiast co do męskiej dziwki, to i tak mi nie pasuje, bo kojarzy się jednoznacznie. Wydaje mi się, że lepiej byłoby użyć określenia casanova lub donżuan.
    Sprawa z matką także daje do myślenia, mam nadzieję, że niebawem wyjdzie na jaw coś więcej. Jednak po końcówce rozdziału trochę się o to obawiam.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uważam, że bardzo dobrze poradziłaś sobie z oddaniem stanu Deidre po zaginięciu matki - dziewczyna ciągle o niej myślała, odbiło się to nawet na jej kontaktach ze znajomymi, a poza tym zaczynało do niej docierać, że przeciągający się czas zaginięcia Agathy nie wróży niczego dobrego, choć wciąż tliła się w dziewczynie iskierka nadziei, że matka odnajdzie się cała i zdrowa. Końcówka nie wróży niestety niczego dobrego... Oj, pozostaje mi mieć nadzieję, że to jednak nie najgorsze rozwiązanie, czyli odnalezienie ciała matki Deidre.
    Nie spodziewałam się, że zakończysz wątek związku Deidre z Tomem tak szybko, myślałam że raczej nastąpi to stopniowo. Chłopak okazał się nic niewart i troszkę szkoda, że nie wygarnęła mu za to, że ją zdradził paru niemiłych słów, niemniej rozumiem jej postawę - w końcu duma nie pozwoliła jej na wyjawienie prawdziwej przyczyny zerwania. Coś mi się zdaje, że Thomas nie zniknie na dobre z życia Deidre i w jakiś sposób jeszcze namiesza.
    Ach, a jeśli chodzi o określenie "męska dziwka" , to brzmi ono tak, jakby Tom brał pieniądze od dziewczyn, z którymi się spotyka, a zgaduję, że tego nie robił, więc mimo wszystko poszukałabym jakiegoś innego określenia typu babiarz, podrywacz, casanova itp. itd.
    Życzę weny i pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Moim zdaniem okreśelnie "męska dziwka" było dobre(jednakże akurat może nie do końca do tej sytuacji) bo dziwki to niekoniecznie prostytutki, które biorą kasę... Skoro kobieta może być dziw** to facet też. Takie jest przynajmniej moje zdanie. Zmieniając jednak temat. Dziś mam chyba taki dzień aby się "ujawniać". Czytam czasami różne opowiadania, ale po prostu ich nie komentuje tylko czekam czy ktoś dalej będzie pisał czy przerwie. Mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać (nie zawiesisz czy coś) bo jak już dodaję tutaj komentarz to mam nadzieję, że będzie to długa lektura. Kocham Within Temptation...no może nie kocham, ale mam duży sentyment bo za młodu słuchałam tego namiętnie przebierając się w różne fatałaszki. Ogólnie Twój blog zachęca do czytania jeśli chodzi o wygląd uwielbiam takie blogi. Co do treści... Bardzo mnie zainteresowała, wciągnęła ... jestem pod wielkim wrażeniem i dlatego pozostawiam Ci link do mojej historii. Nie, nie chodzi tu o reklamę tylko o to abyś powiadomiła mnie o nowym rozdziale. Byłabym bardzo zadowolona
    http://broken-heart-ff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń