środa, 29 maja 2013

Rozdział 9


~ I'm not the best you could have attained ` Two door cinema club ~

               Połyskujące w ciemności niebieskoszare oczy patrzyły przed siebie. Czarnowłosa kobieta stalowym spojrzeniem przeczesywała salę, jakby chciała dostrzec coś poza marmurową podłogą i odbijającym się od niej blask księżyca.
     W pewnej chwili postać zmrużyła oczy i zamrugała kilkakrotnie.
 - Marcus! – jej głos, pomimo pustki panującej w czterech ścianach, nie potoczył się echem.
     Zza drzwi po prawej stronie wyłonił się wysoki mężczyzna.
 - Tak? – spytał cicho.
 - Przyprowadź Resayelę albo Aidana. A najlepiej obojga. – Powiedziała, a mężczyzna nazwany Marcusem znów skinął głową i wycofał się z sali.
     Po kilku minutach do pomieszczenia weszła dwójka młodych ludzi.
 - Możecie powoli zaczynać. Uzgodnijcie wszystko między sobą. Na następne spotkanie chcę wiedzieć tylko to, kto podejmie się zadania – wyszemrała wysoka kobieta. Poruszyła się ledwo zauważalnie, a na jej szyi coś błysnęło. Naciągnęła kaptur tak, że teraz nie było widać nawet jej świecących się w świetle księżyca oczu.
 - Możecie odejść – rzekła jeszcze władczym tonem, a tamci także skinęli głowami i wyszli.


               Dean obudził się natychmiast, otwierając szeroko oczy. Nie zapamiętał jednak swojego snu; nie wiedział, czy był dobry, czy zły. Wiedział tylko, że coś mu się śniło. Wzruszył ramionami i podniósł się z łóżka – jego przyjaciele jeszcze smacznie spali. Spojrzał na zegarek, wziął ciuchy i poszedł do łazienki. Do śniadania zostało jeszcze kilkanaście minut, więc postanowił przejść się i dopiero pójść do sali.
     W końcu wrócił z parku, gdzie zmarzł porządnie i przemyślał sobie kilka spraw. Jadalnia była pusta, więc poszedł prosto do lady. Dopiero gdy się odwrócił zobaczył, że jednak ktoś tu siedzi: Deidre Williams zajmowała odległy kąt, dlatego wcześniej jej nie zobaczył. Zaczął iść w jej kierunku.

               Siedziałam zaspana, co jakiś czas podnosząc do ust kubek z gorącą herbatą. Na kanapkę leżącą na moim talerzu nie miałam ochoty.
     Po jakimś czasie do jadalni ktoś wszedł. Był to Somerville. Na szczęście nie podszedł do mnie, może dalej był obrażony?
     Niestety chwilę później chłopak odwrócił się i mnie zobaczył. Miałam jeszcze nadzieję, że pójdzie gdzieś indziej, ale chyba nie miał takiego zamiaru.
 - Mogę się dosiąść? – zapytał, gdy podszedł do stolika, przy którym siedziałam. – Jak widzisz, jest pełno ludzi i nie mam gdzie siedzieć.
     Przewróciłam oczami i wskazałam mu ruchem głowy krzesło naprzeciwko mnie. Usiadł na tym obok.
 - Smacznego – mruknęłam, gdy zaczął jeść.
 - Dzięki – odpowiedział, a kiedy skończył śniadanie, zapytał: - Niewyspana?
     Kiwnęłam głową; spałam coś około czterech-pięciu godzin. Nawet mi tyle nie wystarczyło.
 - A ja wręcz przeciwnie! Spałem jak mało kiedy, nawet sen miałem… Tylko nie pamiętam, o czym był. – Zamyślił się na chwilę i odezwał się nagle: - Ej, czemu nie jesz?
 Odparłam, że nie jestem głodna.
 - Ale przecież musisz! Śniadanie to, zdaje się, najważniejszy posiłek w ciągu dnia, tak słyszałem. Więc jedz. A poza tym, jesteś chuda – dodał po kilku sekundach.
 - Ja, chuda? Jestem w miarę normalnej wielkości – mimo woli zaśmiałam się cicho, ale wzięłam kanapkę.
 - O, widzisz! – ucieszył się. – Od razu tyjesz w oczach!
     Zamrugałam kilkakrotnie i tym razem zaczęłam się śmiać na cały głos. Chłopak się lekko obruszył. Pokręciłam głową i dokończyłam kanapkę.
 - Dean Somerville i jego „trafne” komplementy – zachichotałam. – Nie wiem, jak te wszystkie dziewczyny mogą się za tobą uganiać. Ale nie odpowiadaj. Chyba nie chcę wiedzieć.
     Wzruszył ramionami. Nagle przyszło mi coś do głowy.
 - Tak w ogóle… To trochę cię nie rozumiem. Teraz ze mną normalnie rozmawiasz, a wczoraj zachowałeś się prawie jak jedna z tych koleżanek Combes.
     Zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się nad jakąś poważną odpowiedzią. Chyba nie spodziewał się, że poruszę ten temat tak szybko, o ile w ogóle go poruszę.
 - Wiesz… Po prostu nie lubię Coltrane’a.
 - A skąd niby wiesz, że…
 - No proszę cię – prychnął i skrzywił się. – A kto inny, jeśli nie on? Z innymi tyle nie rozmawiasz. Chodzisz z nim do parku, siedzicie czasem w bibliotece albo tu, w jadalni… Więc zdziwiłbym się, gdyby to był ktoś inny.
 - Czemu go nie lubisz? – spytałam natychmiast.
 - Jakoś tak… Nie wiem. Nie umiem ci tego wytłumaczyć.
Uniosłam brew.
 - Jasne. Jak chcesz. Pewnie masz jakiś arcyważny powód, dla którego… - zaczęłam.
 - Nie, Deidre. – Przerwał mi znów. – To nie tak. Nie podoba mi się, jak on… On po prostu nie…
 - Deidre! – rozległo się wołanie. Kątem oka dostrzegłam Thomasa. Gestem pokazałam mu, żeby chwilkę poczekał, jednak Dean powiedział:
 - Idź, Williams – momentalnie przeszedł na nazwisko. – Ja i tak już idę.
     Somerville wstał i podszedł do lady, żeby odstawić tacę. Odprowadzałam go przez chwilę wzrokiem i poszłam do mojego chłopaka.
     Trochę dziwnie to brzmi, pomyślałam. Tom przywitał mnie całusem w policzek.
 - Cześć, De.
 - Hej. De? – zagryzłam wargę, żeby nie zachichotać.
 - Źle? – zaniepokoił się.
 - Nie, nie. Jest dobrze – uśmiechnęłam się, a on przytulił mnie lekko.

               Stojąc w drzwiach patrzył, jak się witają. Zastanawiał się czy dobrze zrobił, nie dokańczając zdania i nie mówiąc jej pewnej rzeczy. Taka błahostka, ale jednak…
     Gdy Coltrane poszedł do lady, czarnowłosy odwrócił się i skierował do pokoju.
     To jej wybór, pomyślał jeszcze.

               Patrzyłam jak wychodzi z jadalni. Chyba się tu wcześniej patrzył.
     Nagle ogarnęła mnie złość: po co się wtrąca? Niech się zajmie jakąś zdobyczą płci żeńskiej, a nie wymysłami na temat Thomasa.


                - Spędzasz z nami za mało czasu – powiedziała Maryam półtora tygodnia później, wyciągając twarz ku ostatnim promieniom słońca.
 - To prawda – potwierdziła Rachel.
 - Ja… wiem i przepraszam, ale ilekroć… - zaczęłam i urwałam, bo zobaczyłam Toma wchodzącego do sali. Natychmiast pomachał mi i zaczął się zbliżać. W połowie drogi jednak zawrócił i skierował się do lady.
 - O tym właśnie mówię! – szepnęłam.
     Dziewczyny uśmiechnęły się porozumiewawczo, gdy chłopak usiadł na poręczy mojego fotela. Pocałowałam go w policzek.
 - De, masz dziś czas? – zapytał. Pokręciłam przecząco głową.
 - Mamy jutro test z historii.
 - Deidre, właśnie! Obiecałaś, że się pouczymy! Te daty i to wszystko… Mnie to trochę przerasta, a tobie idzie to jak… jak po maśle! – dokończyła Rachel.
Spojrzałam na nią, mając ochotę parsknąć śmiechem: kto jak kto, ale Thorn z historią radziła sobie całkiem nieźle. Zamiast tego tylko kiwnęłam głową.
 - No, to chodźmy – rzekła Maryam.
 - Teraz? – zdziwiłam się. – Okej.
 - Muszę iść, Thomas. Pa. Do później – powiedziałam do niego, a on uśmiechnął się uroczo.

                - Nie musiałyście. Mimo wszystko bardzo lubię spędzać z nim czas – burknęłam już na korytarzu.
 - Wiemy – odezwała się Thorn.
 - Ale my też bardzo lubimy spędzać czas z tobą – to Maryam.
 - A patrzenie, jaki on to nie jest słodki, nadal powoduje u mnie odruch wymiotny – znów powiedziała Rachel. Mówiły teraz jedna przez drugą.
 - Poza tym, on jest taki… - Blake zaczęła machać rękami, tworząc jakieś nieokreślone ruchy.
     Nastała między nami chwila ciszy, którą przerywały jedynie odgłosy kroków. Zaczęłam myśleć nad tym, co powiedziały: serio był taki „słodki”? Tak to wyglądało z punktu widzenia innych? Z tego powodu go nie lubiły, czy tylko żartowały? Ja tego tak nie postrzegałam: według mnie Tom był miłym, uprzejmym chłopakiem, może troszkę dziecinnym, ale cóż… Do tego miał poczucie humoru. Oczywiście brzuch od śmiechu nie bolał mnie przy nim jak przy tamtych trzech przygłupach, ale mimo to nigdy za szczególnie się przy nim nie nudziłam.
 - Czemu on do ciebie mówi „De”? – zachichotała po chwili Rachel. – Nie obraź się, to w sumie normalny skrót, ale… Rany, on to tak śmiesznie mówi!
     Wzruszyłam ramionami, ale po kilku sekundach też zaczęłam się śmiać.

               „Podaj datę wybuchu Drugiej Wojny Elfów.”
     Długopis na chwilę zawisnął nad testem, po czym pojawiła się data, wpisana szybkim ruchem.
     „Napisz, ilu było przywódców Zrzeszenia Sztyletów, w jaki sposób działała ta grupa oraz podaj imię i nazwisko najsłynniejszego przywódcy.”
     Deidre potarła w zamyśleniu skroń i zmrużyła oczy. Kilka sekund później na kartce pojawiło się kilka zdań: „Zrzeszeniem Sztyletów dowodziły trzy osoby, a najsłynniejszą ich przywódczynią jest Lara Collins. Grupa ta dokonywała likwidacji osób, które przyczyniały się do wywołania i wprowadzenia wojny czy porwań niewinnych osób. Zrzeszenie usuwało także ówczesnych działaczy politycznych konspirujących z wrogami.”
    Skończywszy ostatnie zdanie, dziewczyna odrzuciła na blat długopis i wyprostowała się. Poruszyła lekko obolałym karkiem i ściągnęła łopatki; usłyszała zwykły, cichy chrupot rozciąganych kości. Popatrzyła na zegarek i zaczęła spokojnie sprawdzać, czy zaznaczyła wszystkie odpowiedzi, i czy nie pomyliła się przy zaznaczaniu. Gdy uporała się z tym po raz kolejny, westchnęła i oparła głowę na rękach, przymykając oczy.

               - Najpierw musisz pomieszać, a dopiero później dodać posiekaną dokładnie naparstnicę – mruknęłam pół godziny później.
 - Czemu? – zdziwił się Patrick, z którym siedziałam na alchemii.
 - Bo… - zaczęłam, ale w tym samym czasie w sali rozległ się donośny huk, w którym utonęła dalsza część wypowiadanego przeze mnie zdania.
 - Dlatego – wytłumaczyłam krótko Mitchellowi i zerknęłam, do kogo idzie pani Bonney: okazało się, że to jakaś drobna blondynka pomyliła kolejność dodawania ingrediencji. W chwili, gdy Miraphora podchodziła do jej stolika, ciszę, która przed chwilą zapanowała, przerwał kolejny wybuch, tym razem bliżej nas. Nawet z tej odległości widziałam, jak kobieta wznosi oczy do nieba. W rezultacie zignorowała blondynkę i przemaszerowała obok naszej ławki. Oglądnęłam się lekko do tyłu.
 - Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że część waszej klasy to banda kompletnych nieuków  i głupków, z tobą na czele! – fuknęła nauczycielka na Somerville’a. Maryam, siedząca z chłopakiem, była cała czerwona. Na pewno z wysiłkiem powstrzymywała się od śmiechu. – Nawet nie potraficie dokładnie tekstu przeczytać!
     Wywróciłam oczami; mogłam się spodziewać, że to u Somerville’a wybuchł eliksir.
     W czasie, gdy ja wróciłam do sporządzenia naparu, Patrick najwidoczniej też nie wytrzymał, bo parsknął w swój kocioł.
 - Coś cię śmieszy? – zapytała natychmiast Bonney.
 - Nic, nic – odpowiedział pospiesznie. – Po prostu zgadzam się z panią i cieszę się, że ktoś wreszcie wygarnął mu, że jest kretynem i…
 - Śmiejesz się z kolegi? A czy wiesz, że określenie to dotyczyło także pana, panie Mitchell? – tym razem chichotała już większość klasy, widząc głupią minę chłopaka siedzącego obok mnie. – Wracać do sporządzania eliksiru, trzy najlepsze osoby nie będą musiały odrabiać zadania! – zarządziła jeszcze z lekkim uśmiechem i reszta lekcji potoczyła się zwykłym torem.

                - Aaron? – w drodze na zaklęcia Patrick spojrzał błagalnie na przyjaciela, a wraz z nim Dean.
     Doyle od razu zrozumiał, o co im chodzi. Roześmiał się, ale pokręcił przecząco głową. Chłopaki zwrócili się do mnie.
 - Nie – odpowiedziałam stanowczo.
 - Zupełnie nie rozumiem, czemu nie chcecie pomóc kolegom w potrzebie…
 - To tylko krótkie wypracowanie z alchemii – zauważyła rudowłosa.
 - Tylko? Aż! Wy przynajmniej nie musicie pisać dodatkowo wszyściutkich skutków dodania naparstnicy przed pomieszaniem eliksiru! A do tego jeszcze zdanie „Będę dokładnie czytał kolejność dodawania ingrediencji do wywarów”, napisane równe sto razy! I to bez kopiowania magią, bo ona to pozna! – oburzył się czarnowłosy.
 - Skutki? Przecież jeden widać – czy może raczej słychać – przy pierwszym spotkaniu z tobą – odezwałam się niewinnie. Chłopak spojrzał na mnie z niezrozumieniem. – Oj, przecież brak ci piątej klepki…
 - Ha, ha – burknął na to. –Ale przynajmniej zapamiętałem jedną rzecz: nie dodawaj naparstnicy przed pomieszaniem! – i poruszył osmolonymi brwiami.
 - Tak… A szansa na to, że będziemy jeszcze kiedyś ten eliksir przygotowywać, jest nikła, a z twoim nierozgarnięciem kocioł wybuchnie ci jeszcze kilkanaście razy –  Maryam pokręciła z ubolewaniem głową. – Czemu to ja z tobą siedzę? Już wolałabym z Patrickiem, on przynajmniej jakoś panuje nad…
 - Tylko dlatego, że Deidre półgębkiem mówi mu co, i jak – przerwał jej ze śmiechem Aaron.
 - Chociaż zupełnie nie wiem, czemu. Przecież wszystko pisze w książce – uzupełniłam. – Hej, a może wy nie umiecie czytać?

               Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wepchnęłam książkę do szafki i wyszłam z klasy, wołając „do widzenia” do pani Groves, nauczycielkę wizji. Od razu skierowałam się do jadalni wiedząc, że dziewczyny tam będą. Byłam już w drzwiach, kiedy spotkałam Toma: szedł właśnie do Lenny’ego, do pokoju. Porozmawialiśmy chwilkę i  pocałował mnie na pożegnanie. Już miałam wchodzić do sali, gdy od lewej strony usłyszałam wołanie. Odwróciłam się i zobaczyłam zbliżającego się czarnowłosego chłopaka. Westchnęłam.
 - Czego chcesz, Somerville?
 - Czy możesz pójść ze mną? – zapytał, stając koło mnie.
 - Nigdzie z tobą nie idę, możesz pomarzyć – prychnęłam i odwróciłam się, ale on chwycił mnie za ramię.
 - Chodź. To… dyrektorka cię woła – powiedział z lekko przymrużonymi oczami, dziwnie się patrząc. Widziałam, jak zaciska zęby.
 - Dobra, skoro to Smith… - mruknęłam i poszliśmy. Przeszliśmy ten kawałek w milczeniu, chyba pierwszy raz od początku naszej znajomości. Dopiero, gdy stanęliśmy pod drzwiami gabinetu przyszła mi do głowy absurdalna myśl, że za tym jego dziwnym spojrzeniem krył się strach.
 - Poczekam na ciebie – rzekł, jeszcze zanim weszłam do środka.
 - Nie chcę – odpowiedziałam, a on wzruszył ramionami. Pchnęłam więc drzwi i weszłam.

                - Usiądź, Deidre – powitała mnie dyrektorka, jakby lekko przygaszona. – To, co teraz ci powiem, to… wolałabym przemilczeć tę sprawę, jednak… - odetchnęła głęboko i dopiero wtedy dokończyła: - Twoja mama zaginęła.


***

   Hm, jestem średnio zadowolona. Wydaje mi się, że jest lepszy do poprzedniego, ale nadal jakoś tak... Uch, już sama nie wiem. Czytałam go kilkanaście razy myśląc, co by tu zrobić i jak to opisać, żeby było mniej tych dialogów, ale nie mam pojęcia. Właściwie, to ten rozdział mam napisany już od wrzucenia 8, ale nie chciałam go wrzucać tak bardzo szybko, bo w 10 części miałam napisane raptem kilka zdań, a nie lubię zbytnio wpychać na bloga jednego, bez "zabezpieczenia się" drugim. Lubię mieć na zapas ;)
   Następnego rozdziału mam tak na oko połowę. Ale kompletnie nie mam czasu, żeby się zabrać za dalsze pisanie, więc nie wiem, kiedy go wrzucę.
   Życzę więc miłego czytania. Mam nadzieję, że nie jest aż tak tragicznie.

7 komentarzy:

  1. Rzeczywiście odbiór tego rozdziału był już lepszy od poprzedniego, bo udało ci się do dialogów dodać potem trochę wypowiedzi narratora i sądzę, że z czasem będzie jeszcze lepiej :)
    Mi wydaje się całkiem normalne, że Deidre chce jak najwięcej czasu spędzać ze swoim chłopakiem, szczególnie na początku tej "bliskiej" znajomości. W końcu nie poświęca dla niego dwudziestu czterech godzin na dobę, a z racji, że z przyjaciółkami dzieli sypialnię, to nie wierzę, że wieczorem nie mają jakiejś sesji na najświeższe ploteczki ;)
    Nie wiem, mam wrażenie, że Dean coś kręci. Albo wie na jakiś temat więcej niż chce powiedzieć, albo ja jestem przewrażliwiona i jest to zwykła zazdrość o Thomasa.
    I oczywiście budząca napięcie końcówka, do której powinnam zacząć się przyzwyczajać, gdyż blogerzy ją uwielbiają. Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale temat zostanie jakoś rozwinięty.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, bardzo dziękuję za komentarz. Aż sama się dziwię, że ktoś tu zagląda!
      Pracuję nad tymi dialogami cały czas i cały czas próbuję zrobić coś, żeby było ich mniej, a żebym zawarła w rozdziale to, co chcę i by było to z sensem.
      A co do Deana: ta informacja to taka błahostka właściwie, ale cholernie te sceny z Thomasem są mi potrzebne.
      Rany, jeszcze raz dziękuję za komentarz, bardzo miło się to czyta ;)
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  2. rozdział podobał mi się bardziej od poprzedniego. widać, ze robisz postępy i starasz się naprawić niedociągnięcia. Za to masz u mnie duży plus. co ja jeszcze mogę powiedzieć? po prostu ćwicz. Jeśli to są Twoje początki w pisaniu to wiedz, że moje były 100 razy gorsze. oj tak...
    Tak to już jest, że jak ktoś zaczyna chodzić z chłopakiem to na samym początku jest głębokie zafascynowanie i chce się każdą chwilę spędzać właśnie z nim, nawet beznadziejne gapienie się sobie w oczy jest wtedy ciekawe :P
    A przyjaciółki są zazdrosne. ech... normalna kolej rzeczy :D
    Dean to ciekawa, choć trochę dupkowata postać, mógłby się trochę ogarnąć z tą zazdrością, bo coraz częściej mam wrażenie, że chłopak coś ukrywa.
    i końcówka. ach... aż chcę wiedzieć co będzie dalej :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, bardzo dziękuję; za to, że ktoś tu zagląda i się męczy z moimi wypocinami, i jeszcze ma chęć komentowania tego! :D
      Zaczęło mi się właśnie wydawać, że może mam problem z tymi dialogami dlatego, że sama jestem ogromną gadułą. Ech, sama nie wiem, w każdym razie dziękuję bardzo za wytknięcie błędów i... i w ogóle - za komentarz. To bardzo miłe, bo - szczerze mówiąc - zakładając tego bloga myślałam raczej, że nikt tu nie zaglądnie.
      Dziękuję więc jeszcze raz i pozdrawiam cieplutko! ;)

      Usuń
  3. Nemeyeth, nominowałam Cię do nagrody Liebster Award - szczegóły na mojej stronie pod linkiem http://zabawnaliteraturka.blog.pl/2013/06/19/nominacja/
    Oczywiście nie wiem, jak tu technicznie kwestię rozwiązać i np. wrzucić sobie logo nagrody na stronę, ale jesteś mądrzejsza, to będziesz wiedziała :-)
    Buziaki,
    Beatka

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytanie całości zajęło mi niecałe dwie godzinki z przerwą na śniadanie, więc czytało się naprawdę szybko, chociaż z początku myślałam, że będę musiała rozłożyć sobie tych dziewięć rozdziałów na kilka dni :) Masz bardzo lekki i przyjemny styl, przez co czytanie było czystą przyjemnością. Co prawda uważam, że mogłabyś nieco rozbudować opisy postaci (zwłaszcza ich charakterów, bo np. współlokatorki Deidre mogę rozpoznać póki co tylko po imionach i kolorze włosów, nie żadnych konkretnych cechach charakteru), a także nieco bardziej przybliżyć nam relacje Deidre i Toma (bo póki co uważam, że zaczęli chodzić ze sobą zbyt szybko i jakoś tak nie zauważyłam między nimi większej chemii), ale poza tym jest dobrze.
    Pamorah skojarzyło mi się z Hogwartem, ale też zauważyłam sporo różnić np. te dodatkowe zajęcia (choć pewnie w życiu na miejscu Deidre nie wybrałabym szkolenia, które wydaje mi się najtrudniejszym przedmiotem, jako typowy leniuch wybrałabym pewnie zielarstwo lub językoznawstwo, które Deidre odrzuciła już na wstępie) czy dodatkowe moce. Pewnie sama wolałabym potrafić zmieniać wygląd niż przepowiadać przyszłość za pomocą rysunków, ale Deidre i tak nie ma na co narzekać - lepszy jakiś dar niż żaden.
    Zaintrygował mnie zwłaszcza fakt, dlaczego znalazła się w tej szkole dwa lata później niż reszta. No i co spowodowało zanik mocy u jej babci? To zaginięcie matki z tego rozdziału zwiastuje rozwój wydarzeń, nie mogę się aż doczekać, by dowiedzieć się, co wymyśliłaś.
    A Dean wydaje mi się zazdrosny o Toma ;) Choć ciekawe, co chciał powiedzieć wówczas Deidre?
    Pozostaje mi życzyć Ci mnóstwa weny i niecierpliwie wyczekiwać nowości :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję za tak długi komentarz :P
      Wiem, leżą te opisy u mnie po całej długości, ale staram się nad tym pracować. Cała sprawa powoli się będzie wyjaśniać, do tego dojdzie kilka wątków (jak zwykle :D). Właściwie to Pamorah może przypominać Hogwart, bo cała seria HP to dla mnie coś wspaniałego, i to ona między innymi zainspirowało mnie do napisania.
      Tom, Tom... Dodałam go głównie dlatego, że mam mały plan... A i chciałam nieco urozmaicić historię, żeby nie było tak nieciekawie - choć i tak pewnie do interesującego opowiadania daleko :D.
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko! ;)

      Usuń