niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 7


               Gdy weszłam do pokoju, nie zastałam żadnej z dziewczyn. Zapukałam jeszcze do łazienki, a gdy nikt mi nie odpowiedział, zajrzałam na balkon. Tam także nie było nikogo. Wzięłam blok, kilka ołówków i temperówkę. Kiwając leciutko głową w takt muzyki, zamknęłam drzwi, odwróciłam się i doskoczyłam jak oparzona, odbijając się nieco boleśnie od drzwi.
 - Rachel, przysięgam, że kiedyś ci się odpłacę. Znowu mi to robisz – odetchnęłam głęboko. – Nie mogłyście zawołać?
 - A mogłyśmy – odpowiedziała wesoło Maryam. – I nawet tak zrobiłyśmy, ale ty chyba nie słyszałaś. Byłyśmy u chłopaków. Miałyśmy zamiar iść do jadalni, idziesz? Czy może się gdzieś wybierałaś?
 - Wybierałam, ale idę z wami. Nie wiedziałam, gdzie jesteście i gdzie możecie być, dlatego wzięłam rysownik. Poczekajcie u, odłożę go i ruszamy. – Powiedziałam i otworzyłam szybko drzwi. Wzięłam jeszcze książkę i kilka sekund później szłyśmy do jadalni.
     Gdy do niej dotarłyśmy, otworzyłam oczy szerzej ze zdumienia: zamiast stołów i krzeseł, które stały podczas śniadania, znajdowały się tu teraz pufy, fotele, kanapy oraz kilkanaście krzeseł, w ścianach kilka kominków, a gdzieniegdzie poustawiano małe stoliki. Na ladzie, zamiast porannego jedzenia, spoczywały owoce, napoje oraz słodycze. Teraz chyba odpowiedniejszą nazwą byłby, na przykład, salon. Było tu bardzo przytulnie – słońce wpadało przez okno, a pomieszczenie wypełniał gwar rozmów, aczkolwiek cichy. Maryam i Rachel ruszyły do stolika otoczonego kanapą i trzema fotelami. Usiadłam wygodnie na kanapie, otwierając książkę.
      Wzięłam ze sobą jedną z tych, które wypożyczyłam ze szkolnej biblioteki; była o Darach. Przeglądnęłam spis treści i chwilę później wertowałam strony w poszukiwaniu ciekawiącego mnie rozdziału.
 - Chcesz coś do jedzenia albo picia, Deidre? – zapytała Rachel. – Idę do lady.
 - W sumie to zjadłabym jabłko, jeśli to nie problem – odparłam.
 - Jasne, że nie – powiedziała dziewczyna, a ja zaczęłam rozmowę z Maryam. Kilka minut później Thorn była z powrotem z tacą, na której stały trzy szklanki, sok, jabłko oraz kilka cukierków i chrupki. Postawiła tacę, a ja chwyciłam mój owoc i wróciłam do czytania lektury.
     Rozdział, który mnie interesował (zatytułowany Żywioły), nie był zbyt obszerny. Dodatkowo wewnątrz znajdowały się rysunki. Pomijając wstęp zerknęłam na pierwszy nagłówek i zaczęłam czytać.

                Żywioł ognia inspiruje do działania, obdarza energią i optymizmem, odwagą i wiarą we własne możliwości. Ogień to radość oraz ekspresja. Trzeba jednak pamiętać, że jego nadmiar może być groźny i niszczący jak pożar; przynosi agresję, despotyzm itd. Kierunkiem odpowiadającym temu żywiołowi jest południe.
                Ognisty temperament sprawie, że człowiek równie łatwo wpada w gniew, jak się uspokaja. Nie jest także w stanie zataić swoich uczuć, musi je uzewnętrznić, co powoduje, że osoba ma wybuchowy charakter. Działa jak ogień – gwałtownie, z hukiem, sypiąc iskrami na boki. Nie podsycany przygasa, maleje, w końcu uspokaja się.
                Ogień jest potężny i trudno go ujarzmić. Czarodziej, który nad nim panuje, jest potężny, energiczny, lecz często zbyt gwałtowny, a także cechuje go chęć panowania – czyni go to magiem złym, schodzącym na błędną ścieżkę.


     Zjadłam jabłko i położyłam ogryzek na tacy, a następnie ponownie zabrałam się do czytania.

                Żywioł ziemi obdarza stabilnością, siłą, poczuciem godności i spokojem. Mag władający tym żywiołem odznacza się planowaniem, porządkowaniem itd., można mu ufać. Nadmiar lub całkowity brak tego żywiołu może powodować poczucie samotności, odrzucenia, ograniczenie, podejmowanie pochopnych decyzji etc.
                Ziemia ma moc chronienia. Ma także moc oczyszczania, podobnie jak żywioł wody…


     Nagle ktoś przysłonił mi oczy, zachodząc mnie zza kanapy. Kilka sekund później usłyszałam tuż przy uchu cichy szept:
 - Hej. Gniewasz się dalej?
     Ze złością zatrzasnęłam książkę. Odciągnęłam jego ręce i obróciłam się spodziewając się, kto zasłonił mi oczy. I faktycznie: Dean Somerville uśmiechał się do mnie, mrużąc oczy pod wpływem promieni słońca. Szybko obskoczył kanapę, po czym usiadł obok mnie, kładąc podręcznik, który przed chwilą czytałam, sobie na kolanach. Po chwili nalał do szklanki soku i wypił duszkiem.
 - To moja – mruknęłam, na co chłopak tylko mrugnął, uśmiechając się ponownie. W tym czasie Patrick i Aaron przynieśli sobie coś do jedzenia i dosiedli się do nas.
     Opowiadali coś, raz po raz wybuchając śmiechem. Chciałam dokończyć rozdział książki, którą zabrałam Somerville’owi, ale odechciało mi się tu siedzieć. Zwykle nie przeszkadzał mi gwar, gdy czytałam, ale tym razem nie mogłam się skupić.
 - Poczytam w pokoju. Wrócę tu na obiad. – Oświadczyłam, wstając z kanapy i zabierając lekturę. Miałam dla siebie około pół godziny (obiad był o trzynastej). Spokojnie zdążę przeczytać rozdział, pomyślałam, idąc w kierunku pokoju.

     Tekst okazał się krótszy, niż sądziłam, więc do obiadu zostało mi dwadzieścia minut. Postanowiłam, że pospaceruję po parku. Chwyciłam na wszelki wypadek mapę i złożoną wcisnęłam ją do kieszeni.
      Pogoda była cudowna – świeciło słońce, powiewał leciutki wiaterek, a powietrze było ciepłe. Chodziłam po prawie pustych alejkach. W pewnej chwili zerknęłam w stronę lasu i podjęłam decyzję, żeby się po nim przejść.
     Weszłam między drzewa i po jakimś czasie wypatrzyłam to najwygodniejsze. Gdy wspięłam się na najlepszą gałąź z tych najwyższych, z zadowoleniem spostrzegłam, że jest to świetna kryjówka, przynajmniej o tej porze; od ciekawskich oczu osłaniały mnie liście, a mimo to mogłam swobodnie patrzeć przed siebie.
     Zachwycając się widokiem promieni ślizgających się po trawie i drzewach oraz świergotem ptaków, spojrzałam na zegarek. Ze zdumieniem zobaczyłam, że nie siedziałam tu kilku minut, tylko kilkanaście!
     Gdy w końcu, zeskoczywszy z ostatniej gałęzi, dobiegłam do drzwi wejściowych, oparłam się na moment o mur, wciągając łapczywie powietrze. Stałam tam może minutę, a kiedy oddech nieco mi się wyrównał, weszłam do jadalni (która wyglądała tak samo, jak na śniadaniu) i od razu podeszłam do lady. Znów znajdowało się na niej mnóstwo pysznie wyglądających potraw. Nie zastanawiając się długo, nałożyłam sobie coś na talerz i poszłam do dużego, sześcioosobowego stolika, przy którym siedziały już dziewczyny oraz Somerville z Aaronem i Mitchellem.
 - Gdzie byłaś? – spytała Maryam.
 - Zasiedziałam się. – Odpowiedziałam krótko i wgryzłam się w kawałek kurczaka: nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jestem taka głodna.
 - Przepraszam za spóźnienie – dodałam, gdy przełknęłam pierwszego kęsa.

               Obiad upłynął nam głównie na żartowaniu i śmianiu się – muszę przyznać, że sam sposób wysławiania się (oczywiście celowy, żeby rozbawić wszystkich dookoła) Deana i Patricka jest kretyńsko śmieszny. Aaron pomimo tego, że rzadko się odzywa, okazał się prawdziwym luzakiem. Umie fantastycznie opowiadać różne historie: jego miny, ruchy i ton głosu powodował, że gdy opisywał nam wypadek Mitchella (na urodzinach ciotki wpadł tyłkiem w błoto i wyglądało to jakby nie zdążył do łazienki), aż nam ciekły łzy.
     Dawno się tak nie ubawiłam; kiedy są we troje, można się udusić ze śmiechu, a policzki i brzuch chyba jeszcze długo będą mnie bolały od ciągłego chichotania.
     Szczerze mówiąc to nie wiedziałam, że można z nimi spędzić tak miło czas. Dean oczywiście dalej był denerwujący, ale przy obiedzie rzucał mniej głupich tekstów co do mnie. Wiedziałam, że za bardzo naskoczyłam na niego podczas śniadania, dlatego po prostu nie reagowałam za każdym razem na jego zaczepki a nawet jeśli, to mniej wybuchowo.
     Nie nudziło mi się dzisiejszego popołudnia: byłam jeszcze w bibliotece, porozmawiałam sobie przy okazji z panem Garnetem, czytałam książkę na dworze, rozmawiałam z dziewczynami, a czasem także chłopaki wpadali do nas na chwilę. Nawet się nie obejrzałam, a tu już leżałam w łóżku, usypiając.

               Następnego dnia także wstałam pierwsza i to o wiele wcześniej, niż nastawiłam budzik. Gdy zaczął dzwonić wyłączyłam go szybko, odłożyłam książkę i wzięłam wcześniej przygotowany kubek z wodą. Podeszłam cicho do Rachel wiedząc, że ta nie ma snu tak mocnego tak Blake i gdybym zaczęła od różowowłosej, na pewno by się obudziła. Wyciągnęłam rękę i trysnęłam połową wody w twarz Thron, a następnie szybko zrobiłam to samo drugiej dziewczynie. W tym czasie Rachel już podnosiła się z krzykiem.
 - Odbiło ci?! – zawołała.
Maryam za to przetarła powoli twarz, zamrugała kilka razy, zamknęła ponownie oczy i podparła głowę na ręce, mrucząc:
 - Cholera, nie rób mi tak więcej… Wystarczyło zawołać, ale tak nie luuu-uubię… - dokończyła z potężnym ziewnięciem.
 - Wołałam was, ale nie wstawałyście – skłamałam niewinnie, dusząc się ze śmiechu: Rachel patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami i oburzoną miną, a jedna jej brew drgała. Maryam zaś chyba wpadła w drzemkę. Thorn rzuciła okiem na Blake, spojrzała na mnie, mrugnęła porozumiewawczo i zaczęła odginać palce od trzech.
     Po chwili w naszym pokoju dały się słyszeć piski Maryam.

               Po śniadaniu poszłyśmy do parku, ponieważ dziś naukę zaczynałyśmy od drugiej lekcji – szkolenia. Kilka minut później dosiedli się do nas chłopaki i zaledwie chwilę po tym spojrzałam na zegarek i pomyślałam zdumiona: jak to możliwe, że ciągu pół godziny minęło prawie półtorej? Zaczęliśmy się więc zbierać, aby zdążyć na lekcję.
               - Dzień dobry wszystkim – przywitała nas Dakota Cafield, nauczycielka szkolenia. – Dziś kontynuujemy naukę z białą bronią, a następnie przejdziemy do skradania się oraz wspinania po drzewach, a może i murach. Gdy wszyscy dostatecznie opanują tą umiejętność, zaczniemy uczyć się posługiwać bronią dystansową. Teraz dobierzcie się w pary i pokażcie mi, co zapamiętaliście z lekcji przed wakacjami. Broń leży tam. – Nauczycielka wskazała ręką nieopodal stojący schowek na broń. Po chwili kiwnęła ręką do mnie.
     Podeszłam do niej i przywitałam się, a ona natychmiast powiedziała:
 - Wiem, że nie miałaś tego przedmiotu wcześniej i pewnie o niczym nie masz bladego pojęcia, ale nie będę tracić czasu na douczanie cie. Możesz wrócić na miejsce, zdaje się, że pan Doyle na ciebie czeka.
     Skinęłam głowa i odwróciłam się: Aaron faktycznie na mnie czekał. Przyglądał się z przechyloną głową innym parom. Poszukałam wzrokiem dziewczyn: były ze sobą w parze, a obok nich stali Dean i Patrick. Podeszłam do ciemnoskórego chłopaka, a on uśmiechnął się do mnie, podając mi miecz.
 - Jednoręczny? – zapytałam, a Aaron kiwnął głową. – Co mam robić? Nie bardzo się na tym znam. W dodatku jednoręczny…
 - Tylko powtórka. Po niej będzie kontynuacja dwuręcznych. Poradzisz sobie.
 - Nie pocieszaj mnie, ale dzięki.

2 komentarze:

  1. Witaj!
    Bardzo podoba mi się Twój blog, aż się zdziwiłam, że masz.. no niezbyt dużo czytelników. Ja tam uważam, że radzisz sobie całkiem dobrze ;)
    Nie robisz błędów interpunkcyjnych, wszystko jest dopracowane i w ogóle.
    Byłoby jednak chyba troszkę lepiej,gdybyś wyjustowała tekst, a nie wyśrodkowywała.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie:
    [ oszukujac-wspomnienia.blogspot.com ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, poprawione ;) Właściwie to nie podobało mi się wyśrodkowanie od początku (a właściwie od wrzucenia szablonu, bo wcześniej było dobrze), ale jakoś tak wyleciało mi to z głowy. Dzięki jeszcze raz ;)
      Ja się nie dziwię, że mam bardzo mało czytelników, prawdę mówiąc dziwię się bardziej, gdy ktoś tu zaglądnie, więc naprawdę ogromnie mi miło, że jakoś tu trafiłaś :P

      Usuń