środa, 1 maja 2013

Rozdział 6


               Opierałam ręce o barierkę balkonu, wpatrując się w księżyc. W moim uchu rozbrzmiewała muzyka płynąca z jednej słuchawki, wetkniętej w odtwarzacz.
     Noc była naprawdę piękna. Park był fantastycznie oświetlony: żółte latarnie z migającymi, magicznymi płomieniami w środku rzucały miłe dla oka światło, a dzisiejsza pełnia dodawała temu miejscu pewnej tajemniczości. W tafli jeziora odbijał się księżyc. Na brzegu wody, tak jak na granicy lasu, znajdowały się latarnie. Drzewa jaśniały mroczną poświatą księżyca, równocześnie przyciągając do siebie ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawały ich pnie i korony. Pomiędzy lasem a latarniami jakby toczyła się walka między cieniem rzucanym przez konary, a żółtawym światłem. Trawa błyszczała w blasku pełni. Wychylając głowę, spojrzałam na góry: dostojne, tajemnicze i jaśniejące. Zawsze mnie pociągały, w szczególności teraz, przy pełni. Gdy tylko na niebie pojawiał się okrągły księżyc, a wszystko było zalane srebrno niebieską poświatą, czułam magię. Nawet dawniej, gdy byłam mała i nic nie wiedziałam o prawdziwych czarach. Miałam wtedy przeświadczenie, że wszystkie historie, legendy i opowieści o wilkołakach, wampirach i czarownicach były realne. Miałam wrażenie, że za każdym krzakiem, za każdym drzewem, rogiem domu czy za zakrętem wpatrują się we mnie różne istoty, czyhając na mnie. Bałam się tego. Do tej pory mam takie uczucie, że właśnie podczas pełni wypełzają wszystkie stwory, że przyglądają mi się setki par oczu. Jednak to właśnie pełnia sprawiała, że miałam ochotę wybiec  na pole, położyć się na trawie i mieć księżyc na wyciągnięcie ręki. Powstrzymywana przez zdrowy rozsądek rezygnowałam z tego, siadając na drzewie, parapecie, czy tak tu, na balkonie. W nocy dobrze mi się myślało. Raz w mojej głowie pojawiał się plan jutrzejszego dnia, drugi raz los bohaterów książki, która dopiero co przeczytałam, lub w końcu, jak w tej chwili, ludzie. Konkretniej myślałam o Thomasie.
     Nie spotkałam chyba jeszcze chłopaka, który na trzecim spotkaniu, znowu krótkim i przypadkowym zresztą, pocałowałby dziewczynę. Może mało wiem o chłopakach? Może ich nie znam? Może nie spotkałam ich na tylu, żeby porównywać któregoś do Coltrane’a? Nie, chyba nie. A mimo wszystko mnie zaskoczył. W każdym razie nie wiedziałam, co myśleć o zachowaniu Thomasa, ani co nim kierowało.
     W pewnej chwili zadrżałam: ruszył się lekko, lecz chłodny wiatr. Postanowiłam, że wrócę do pokoju, ponieważ nie miałam na sobie nawet sweterka – tylko cienką bluzkę na ramiączkach. Chwyciłam klamkę i w tym samym czasie usłyszałam wołanie dziewczyn. Weszłam cicho do środka.
 - Zapomniałyśmy ci powiedzieć, że są już nasze plany lekcji – oznajmiła Rachel, wskazując na biurko.
 - Jak to; zapomniałyście? – zapytałam, rzucając się do stolika: leżały na nim trzy kartki. Spojrzałam na nagłówki i sięgnęłam po tą z moim nazwiskiem. Zanim jednak zdążyłam przeglądnąć plan, odezwała się Maryam.
 - Jak, jak… Normalnie. Pamiętasz może, że się zgubiłaś, że szukałyśmy cię przez pół szkoły i to biegiem, a później wpadłyśmy na inteligentny pomysł poczekania na ciebie tutaj, no i na szczęście krótko czekałyśmy, bo przyprowadził cię nie kto inny, ale sam Thomas Coltrane?
 - Tak – mruknęłam, pochylając głowę.
 - Coś się stało? – zapytały równocześnie.
Wyprostowałam się i podniosłam wzrok. Pewnie moje zachowanie i to, co myślę było głupie, ale wiedziałam, że mnie nie wyśmieją. To śmieszne, że znałyśmy się tak krótko, a ja im całkowicie zaufałam. Były inne niż moi dotychczasowi „przyjaciele”.
 - Po prostu nie wiem, co o tym myśleć. Albo wydaje mi się, że jest śmiały i to bardzo, albo to ja jestem nienormalna sądząc, że to dziwne, gdy chłopak pocałuje dziewczynę po dwóch krótkich spotkaniach.
Cisza.
 - Co? – wytrzeszczyła oczy Rachel.
 - Szybki  jest – skomentowała Maryam, chichocząc. – Chyba nie chcę wiedzieć, co zrobi na następnym spotkaniu.
 - Maryam! – rzuciłam w nią poduszką. – Po pierwsze w ogóle może nie być następnego razu, a po drugie; ty zboczeń… AUU!
     Blake już mierzyła do mnie następną poduszką. Szybko schyliłam się i cisnęłam w nią tym, co trzymałam: skarpetowatym kapciem. Maryam roześmiała się widząc, że pantofel nie doleciał nawet do kraju jej łóżka.
 - Thorn, rusz się i pomóc! – krzyknęła różowowłosa do Rachel, która do tej pory przypatrywała się nam z pobłażaniem, opierając się o drzwi do łazienki. Musiała się jednak ruszyć, umykając przed nadlatującymi pantoflami i poduszkami. Zginając się ze śmiechu, uchyliłam się przed lecącym w moją stronę piórnikiem. W tej samej chwili coś brzdęknęło głucho, a sekundę później usłyszałyśmy odgłos rozbijanego szkła.
     Odwróciłam się błyskawicznie. Na podłodze leżały kawałki roztrzaskanego lustra. Kątem oka zobaczyłam zamykające się drzwi.
 - Ja nie zaczęłam! Wy sprzątacie! – zawołała Rachel z łazienki. Maryam popatrzyła na mnie i szybko rzuciła się pod kołdrę.
 - Mogłaś się nie uchylać – usłyszałam przytłumiony głos, a następnie cichy chichot.
     Westchnęłam i rozejrzałam się: była tu jakaś miotła może? Bo niby jak mam to posprzątać? Przecież chyba nie…
     Pacnęłam się ręką w czoło i roześmiałam się: ja tu się martwię o miotłę, a jestem czarownicą! Że też o tym zapomniałam. Kiedy ja się przyzwyczaję?
     Machnęłam ręką oczekując, że lustro się naprawi.
     Nic.
     Machnęłam jeszcze raz. Trzeci raz. Czwarty raz. Nadal nic.
     Zmarszczyłam brwi, usiłując przypomnieć sobie, jak zrobiłam to z fotelem. Skupiłam się na roztrzaskanym lustrze pragnąc, by się poskładał do kupy.
      Nareszcie! Poczułam znajome mi już ciepłe mrowienie; rozczapierzyłam palce i zrobiłam kolisty ruch nadgarstkiem. Lustro był całe.

               Rankiem, gdy byłam już ubrana i czekałam na dziewczyny, wreszcie chwyciłam plan lekcji i go przeglądnęłam – wczoraj byłam tak zmęczona, że ledwo zmusiłam się do wykąpania.
     Rozpiska zajęć obejmowała tylko jutrzejszy dzień. Tak, jak mówiła dyrektorka, lekcje rozpoczynały się o dziewiątej. Najpierw miałam historię, następnie alchemię, „zaklęcia i wiedzę” oraz wizje. Obok przedmiotów znajdowały się nazwiska nauczycieli uczących dane przedmioty, co powiedziała mi Rachel. Pod ostatnią moją lekcję był jeszcze tekst informujący mnie o tym, że mam iść do dyrektorki po skończonych zajęciach.
     Gdy w końcu Maryam i Rachel wzięły krótki prysznic, ubrały się i uczesał, był za dziesięć ósma. Zanim wyszłam z pokoju odruchowo chwyciłam jeszcze słuchawki.
     Po kilku minutach dotarłyśmy przed wejściem do jadalni. Ciekawa, jak będzie wyglądało pomieszczenie, pchnęłam drzwi.
     Zobaczyłam ogromną salę z mnóstwem stolików; jedne były kilkuosobowe, inne wyglądały znów, jakby pomieścił się przy nich skład drużyny piłkarskiej wraz z trenerem. Podeszłyśmy bliżej długaśnej lady. Był na niej ogrom jedzenia: butelki z mlekiem, pudełka z płatkami, jogurty, kiełbaski, parówki, chleb, bułki, słodkie rogale, sery, dżemy, warzywa, a nawet różne sosy do kanapek. Na końcu stała uśmiechnięta od ucha do ucha kobieta służąca z chęciom pomocą każdemu, kto nie mógł  odnaleźć swojej ulubionej przekąski i dbająca o czystość jadalni.
     Nabrałam na talerz dwie bułeczki, wędlinę, ser żółty, trochę warzyw oraz herbatę i udałyśmy się do najbliższego stolika. Z minuty na minutę do jadalni przychodziło coraz więcej uczniów i uczennic. Zobaczyłam na drugim końcu Sali Thomasa w towarzystwie jakiegoś chłopaka o króciutkich, brązowych włosach. Uśmiechnęli się do mnie sierdzenie i zajęli się jedzeniem.
 - Co tam dziś na śniadanie? – zapytał męski głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że za nami stoją nikt inny, tylko tych dwóch palantów, których poznałam wczoraj i czarnoskóry chłopak, który mieszkał z nimi i wydawał się o wiele milszy, a na pewno cichszy, bo dotychczas słyszałam jego głos tylko raz, gdy się przedstawiał.
 - Przypuszczam, że to, co zwykle – zauważyła Rachel.
 - Zawsze mam nadzieję, że dodadzą coś nowego – westchnął Patrick.
 - Zajmijcie nam miejsca. Idziemy po żarcie – powiedział Dean.
     W chwili, gdy dziewczyny rzekły równocześnie „OK”, ja prychnęłam.
 - Coś mówiłaś? – zapytał Mitchell.
 - Właśnie, Deidre, wydawało mi się, że to było coś w rodzaju wzdychania do mnie – mrugnął do mnie Dean.
 - Chyba ci na mózg siadło, Somerville – burknęłam. – Ja do ciebie wzdycham? Wybacz, ale chyba masz za duże mniemanie o sobie.
     Dean machnął lekceważąco, po czym wszyscy troje udali się po śniadanie. Dokończyłam śniadanie i pomknęłam odstawić tacę z kubkiem i talerzem.
 - Zobaczymy się w pokoju. Nie mam ochoty siedzieć z tymi kretynami. Nie martwcie się, trafię na pewno – powiedziałam do nich z uśmiechem, wracając od lady.
     Już, już wychodziłam, gdy nagle ktoś chwycił mnie za ramię i odwrócił.
 - Chciałem… To znaczy, chcieliśmy cię przeprosić za to całe zamieszanie z włosami. To był wypadek – powiedział zdyszany Somerville.
 - Wypadek? Przeprosić? Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić te przeprosiny? Otóż wsadź je głęboko w tyłek. Chyba do tego nie będzie potrzebna ci mapa? A jeśli jesteś taki tępy, na jakiego wyglądasz, to Mitchell na pewno ci pomoże w umiejscowieniu przeprosin. Cześć – warknęłam zirytowana i odeszłam szybko, nawet na niego nie patrząc.
     Co za zapatrzony w siebie idiota. Najpierw zmieniał moje włosy na zielono, później się rechotał jak głupi, a następnie mnie przepraszał, tłumacząc się „wypadkiem”? Pewnie w innych okolicznościach byłoby to dla mnie śmieszne, ale już sam fakt, że zrobił to Somerville, mnie denerwował – mimo, że znam chłopaka bardzo krótko. Jeszcze ta pewność siebie, że mi się podoba! Trzeba być kompletnym palantem, żeby uważać się za podobające się każdej dziewczynie bóstwo.
     Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do pokoju. Wyszłam na balkon, próbując się wyciszyć. Włączyłam odtwarzacz i wcisnęłam słuchawkę do ucha. Bębniąc palcami w rytm muzyki, postanowiłam usiąść na barierce i w chwili, gdy sadowiłam się wygodnie, coś mnie tknęło. Odwróciłam się gwałtownie.
 - Rachel człowieku… Zawału można dostać! – wysapałam.
 - Przepraszam, ale to ty słuchałaś muzyki, nie ja. Poza tym, nie jestem elfem, nie skradam się tak bezszelestnie jak one.
 - Fakt – uśmiechnęłam się.
 - A teraz: czy mogłabyś zejść? Spadniesz jeszcze… - widząc, że kręcę przecząco głową, Thorn przewróciła oczami. – Jak chcesz, ale ostrzegałam. Mam pytanie… Czemu tak naskoczyłaś na Deana?
 - A ty skąd wiesz, co mu mówiłam?
 - Powiedział nam; był zszokowany, odkąd sięgam pamięcią, w Pamorah żadna dziewczyna nie powiedziała mu nic aż tak niemiłego! – zachichotała. – Co najwyżej ograniczały się do wyrażenia „kretyn” lub „idiota”, ale to nie do końca chyba było obraźliwe…
 - Niby czemu? – spojrzałam na nią zdziwiona. – To kompletny debil!
 - Hmm… Bo wiesz, to jest Dean Somerville. Dziewczyny go uwielbiają.
Odchrząknęłam, unosząc brwi.
 - Mniejsza o to, w każdym razie…
 - Ej! Wy tam! Lekcja dokładnie za siedem minut! – ryknęła z pokoju Maryam, nie pozwalając Rachel dokończyć zdania.
Odwróciłam tyłek i zeskoczyłam z barierki. Minutę później biegłyśmy w kierunku klasy.

     Historia okazała się być ciekawsza, niż na wakacjach, gdy ślęczałam nad podręcznikami. Może to dlatego, że nauczycielka potrafiła we wspaniały sposób opowiadać te wszystkie bitwy, a w jej wykonaniu nawet podpisanie pokoju było ciekawą opowieścią. Zawsze też wynajdywała jakieś ciekawostki na dany temat. Tego przedmiotu uczyła Aylar Chamberlain. Była to chuda, czarnowłosa kobieta o łagodnych rysach twarzy o średnim wzroście – mimo takiej postawy potrafiła być groźna i głośno krzyczeć, o czym przekonałam się, gdy upominała Somerville’a i Mitchella.
     Następnie miałam alchemię. Nauczycielka nazywała się Miraphora Bonney i była młodą i miłą kobietą o przeciętnej urodzie.
     Zaklęć i wiedzy uczyła dyrektorka, a wizji – Celia Groves, delikatna, drobna blondynka. Była to lekcja, na którą nie chodziła żadna z poznanych mi do tej pory osób, ponieważ wizje to rodzaj tych zajęć, na które uczęszczają osoby wyłącznie mające Dar związany z przedmiotem.
     Z tych lekcji najmniej podobała mi się ta ostatnia. Samo przepowiadanie przyszłości może nie jest złe, nauczycielka jest fajna, ale nie to mnie denerwowało. Irytował mnie mój sposób jasnowidzenia, mimo tego, że lubię rysować.
    
      - Wchodź, wchodź – powiedziała stojąca w progu Smith, gdy dotarłam po lekcjach do jej gabinetu. Zaprosiła mnie gestem do środka, odsuwając się przy tym w bok. Usiadłam naprzeciwko niej i dostałam sok.
 - Chciałam abyś przyszła, ponieważ jak wiesz, chodzisz tylko na lekcje obowiązkowe. Każdy uczeń ma możliwość odbywania dodatkowych zajęć, więc daję ci możliwość wyboru  – dyrektorka podała mi kartkę. – Jeśli chcesz, możesz zabrać ją do pokoju i tam przemyśleć swoją decyzję. Myślę jednak, że lepiej wybrać teraz, gdyż zawsze będę mogła ci coś objaśnić.
     Pokiwałam głową i spojrzałam na kartkę. Było tam dziewięć przedmiotów: kowalstwo, zielarstwo, językoznawstwo, szkolenie, panowanie nad żywiołami, wizje, manipulacje, uzdrawianie oraz metamorfozy, z czego jedynie te pierwsze cztery były dodatkowymi lekcjami. Podniosłam głowę.
 - Kowalstwo? Szkolenie?
 - Kowalstwo… to kowalstwo. Wytwarzanie broni magicznie ulepszonych. Nie jest to zbyt popularne, lecz za to bardzo pożyteczne i potrzebne zajęcie. Dowiadujesz się także na kowalstwie, jaki dana broń ma wpływ na magiczne istoty, jakie jest zastosowanie metali, kamieni szlachetnych i całej reszty w kowalstwie. Szkolenie zaś to nauka walki, posługiwania się praktycznie każdym rodzajem broni, prócz palnej, ale także zachowań podczas walki, ucieczki, czy nawet skradanie się. No i warto dodać, że test z tego przedmiotu nie należy do najłatwiejszych – zaśmiała się dyrektorka. – Dodatkowo powiem ci, że językoznawstwo to coś jak lekcja języka ojczystego w normalnej szkole. Myślę, że wiesz o co chodzi z zielarstwem: opieka nad roślinami, zastosowanie ich, występowanie i tak dalej – zakończyła swój wywód pani Smith.
     Zapadła cisza, a ja myślałam intensywnie; zielarstwo i językoznawstwo odpada na pewno. Nie miałam ręki do roślin pomimo tego, że lubiłam naturę. Co do drugiej lekcji, to nie miałam ochoty uczyć się wierszyków na pamięć ani pracować nad budową zdania. Choć byłam dosyć dobra z tego przedmiotu, no i uwielbiam czytać książki, to nie chciałam na te zajęcia.
     W końcu podjęłam decyzję.
 - Myślę, że wybiorę tylko szkolenie. Reszta mnie nie pociąga – oznajmiłam.
      Dyrektorka wzięła ode mnie plan lekcji i dwie sekundy później miałam w rękach nową rozpiskę. Podziękowałam Smith i skierowałam się do wyjścia. Drzwi zamknęły się za mną z cichym trzaskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz