środa, 1 maja 2013

Rozdział 3


                Wstałam tuż po ósmej. Ubrałam się i zjadłam śniadanie. Jeszcze dzień wcześniej praktycznie tryskałam energią, miałam dobry humor, a teraz… Nie byłam pewna swojego wyboru. A co, jeśli to zawalę? Nie będzie mi szło w Pamorah? Nie znajdę nikogo bliskiego… Powodów, żeby tam nie jechać, było mnóstwo, ale musiałam się przemóc. Siedziałam na kanapie w salonie i trzymałam nogi na jednej z dwóch walizek. Czekałam na dyrektorkę, a minuty ciągnęły mi się niemiłosiernie. Mama sprzątała w kuchni po śniadaniu. Po chwili usłyszałam cichy stukot jej pantofli na podłodze.
 - Na pewno wszystko zabrałaś? – stanęła w drzwiach.
 - Yhm… - kiwnęłam głową. Agatha podeszła do fotela koło kominka i usiadła w nim. Spojrzała na mnie z troską.
 - Dobrze się czujesz? Wiesz, jeśli nie chcesz… Sądzę, że da się zrobić tak, żebyś nie pojechała. Naprawdę. Nie chcę, żebyś czuła, że jesteś do czegoś zobowiązana albo coś podobnego…
 - Nie, mamo. Wszystko w porządku. Po prostu… Dziwnie się czuję z tą sytuacją. Im dłużej czekam na panią Smith, tym mam gorsze myśli o wyjeździe. A co, jeśli… Jeśli tam nie będę pasować? Okaże się, że nic nie umiem, nikt mnie nie będzie lubił… Ja nie mam pojęcia, jak tam będzie – poczułam się lepiej, gdy to wypowiedziałam na głos.
 - Nie bój się, Deidre. Twoja babcia… Z tego co opowiadała, to czas spędzony w Pamorah był chyba najszczęśliwszym okresem w jej życiu. Tam poznała mojego ojca i masę innych ludzi, nauczyła się wszystkich rzeczy… Nie wierzę, że będzie ci tam źle. Dasz sobie radę. Czemu myślisz, że nie będziesz tam pasować?
 - Czy ja wiem… Może dlatego, że moja moc nie ujawniła się wcześniej ani sama, ani w odpowiednim wieku? – rzekłam.
 - No cóż… Na to pytanie nie potrafię ci odpowiedzieć, ale… - w tym momencie zabrzmiał odgłos dzwonka do drzwi wejściowych. – Och, Margaret już przyjechała?
 - Tak, to pewnie ona… Pójdę otworzyć. – Wstałam z kanapy i prawie podbiegłam do wejścia. Zerknęłam szybko przez wizjer – za drzwiami stała oczywiście dyrektorka. Szybko otworzyłam drzwi.
 - Dzień dobry, pani dyrektor – odwzajemniła mój uśmiech i kiwnęła mi głową.
 - Gotowa do wyjazdu? O, witaj Agatho. Pewnie już tęsknisz za córką?
 - Oczywiście, zawsze – mama parsknęła śmiechem, ale wiedziałam że to prawda. Postawiła za mną walizkę i spojrzała na mnie. – No więc, Deidre… Wiesz, jak masz się zachowywać w Pamorah. Żebyś nie miała kłopotów, jasne?
 - Wierzę, że twoja córka nie będzie sprawiała problemów. A przynajmniej mam taką nadzieję… - dyrektorka mrugnęła do mnie, po czym spojrzała na zegarek. – Och, musimy się pospieszyć…
 - Oczywiście, już was nie zatrzymuję. Deidre, trzymaj się tam jakoś. Pisz do nas, jak będziesz miała o czym – mama uśmiechnęła się do mnie i przytuliła mnie mocno. Z tatą pożegnałam się już przed śniadaniem. Odwzajemniłam uścisk i cmoknęłam ją w policzek.
 - Do zobaczenia, mamo. Nie martw się o mnie.
     Chwyciłam uchwyty walizek. Smith do mnie podeszła – miałyśmy się teleportować w jakieś miejsce. Położyła rękę na moim ramieniu, a ja w ostatniej chwili pomachałam mamie. Przed oczami zaczęły mi wirować gwiazdy. Zrobiło mi się niedobrze. W jednej chwili poczułam czyste górskie powietrze, zdrowe morskie, powietrza po burzy, i coś… Coś takiego, czego nie umiałam określić. W sekundzie też mignęły mi wszystkie kolory. Nagle wszystko ustało. Stanęłam pewnie na nogach, mimo że nadal lekko kręciło mi się w głowie. Rozejrzałam się natychmiast dookoła, aby zobaczyć gdzie wylądowałyśmy. Spodziewałam się jakiegoś spektakularnego miejsca, fascynującej budowli czy czegoś w tym rodzaju, a znalazłyśmy się w lesie. No dobrze, dokładniej na malutkiej polance, otoczonej ciasno drzewami. Przekręciłam głowę do tyłu i zobaczyłam wijącą się pośród lasu wąską ścieżynkę. Całe miejsce było fascynujące.
 - Po pierwsze: wierzę, że sama zgadniesz, czemu nie wylądowałyśmy gdzie indziej, tylko właśnie tu. Odpowiedź jest zaskakująco prościutka. A tak w ogóle - dziwne uczucie, prawda? Ja za pierwszym razem też tak miałam. Teraz nie czuję nic, prócz tego, co sama chcę. Miedzy innymi czuję ulubione zapachy i kolory… Czyli praktycznie teleportacja stała się dla mnie przyjemnym odczuciem. Ty też się tak nauczysz. – rzekła dyrektorka. Dobrze jej mówić. Ciekawe, po ilu latach to opanowała? – Jesteśmy w tej miejscowości… a właściwie polanie… bo mam pewne sprawy do załatwienia. Zaprowadzę cię do baru, gdzie na mnie poczekasz, dobrze? Gdy zrobię co miałam do zrobienia, przyjdę po ciebie, a w dalszą podróż udamy się pociągiem.
 - Jasne, pani dyrektor! - powiedziałam ochoczo. Byłam ciekawa, jaką sprawę ma do załatwienia, ale byłam świadoma, ze na pewno nic mi nie powie – w końcu to na pewno jej prywatne sprawy. Miałam tylko nadzieję, że nie będę musiała długo na nią czekać , choć na pewno nie będę się nudzić podczas jej nieobecności.
 - A zatem ruszajmy, moja droga. – rzuciła pani Smith, po czym dziarskim krokiem ruszyła przed siebie dróżką. Trzymając w rękach walizki, powlokłam się za nią, czując, że przeprawa przez las może nie będzie wygodna z uwagi na mój bagaż, ale na pewno przyjemniejsza od teleportacji.

                Po jakimś czasie dotarłyśmy do skraju malowniczego miasteczka. Domki  wybudowane tutaj wyglądały, jakby ktoś na siłę wcisnął jak największą ich ilość w jedno miejsce, ale dzięki temu miejscowość wyglądała na bardziej przytulną. Idąc za dyrektorką, rozglądałam się na boki. Naprawdę było tu ładnie. Ogrody zadbane, budynki także, więc można było tylko pozazdrościć mieszkańcom.
 - Proszę pani, daleko do tego baru? – wysapałam pomimo zauroczenia miejscowością. Dźwiganie bagażu przez las to nie jest relaksujące zajęcie.
 - Och, niedaleko. Chociaż, jeśli jesteś taka zmęczona… Jest tu park, bliżej niż bar, więc jeśli chcesz, możesz poczekać tam.
 - Byłoby wspaniale! Niech pani prowadzi. – powiedziałam, a Smith się uśmiechnęła. Szczerze mówiąc, byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. Wolałam siedzieć w parku, niż słuchać plotkujących bab w barze i sprzeczek mężczyzn na temat futbolu.
                W końcu dotarłyśmy do parku. Był, tak jak cała reszta miasteczka, bardzo ładny, choć niewielki. Dwie alejki, kilka ławek, ale za to było wprost cudownie dużo rozmaitych roślin. Dyrektorka zostawiła mnie w tym miejscu, a ja z zadowoleniem udałam się na jedną z ławek. Usiadłam na niej i. masując lekko obolałe stopy, zauważyłam ze zdziwieniem, że nie widziałam jeszcze praktycznie żadnego mieszkańca. Przecież nie było ani za wcześnie, ani za późno na to, żeby ktoś robił zakupy, załatwiał inne swoje sprawy czy chociażby włóczył się bezsensownie po ulicach. W parku też nie było nikogo, co mnie zdziwiło. Gdy przesiadywałam w parku u nas, zawsze ktoś się tam pałętał. Jednak, nie powiem - mimo, że było dziwnie pusto, odpowiadało mi to, bo nie miałam za bardzo ochoty spotkać nikogo w tym obcym miejscu. Znając życie i moje szczęście, trafiłabym na jakąś natrętną, ciekawską starszą panią. Wyciągnęłam więc telefon, rozplątałam słuchawki, po czym, w jednej ręce (na wszelki wypadek) trzymając uchwyt od walizki, oparłam się w miarę wygodnie o oparcie ławki i wystawiłam twarz do słońca, lekko przymykając oczy.

                Kilkanaście minut później dalej wygrzewałam się na ławce. Odprężona myślałam o tym, żeby wyciągnąć swoje ulubione cukierki lodowe, gdy coś nagle zasłoniło mi słońce. Uchyliłam nieco powieki z zamiarem zwymyślania jakiejś zabłąkanej chmurce, ale ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłam chmury, tylko wpatrującego się we mnie chłopaka. Nawiasem mówiąc, był dosyć przystojny. Opierał się o kierownicę roweru. Miał niebieskie oczy i jasnobrązowe włosy sięgające uszu. Miałam wrażenie, że gdzieś widziałam tą twarz. Zobaczył, że otworzyłam oczy i uśmiechnął się.
 - Cześć, nie widziałem cię tu nigdy. – powiedział.
 - Wiem – burknęłam niezbyt grzecznie – Zasłaniasz mi słońce.
 - Przepraszam.
Zamrugałam zdziwiona, gdy chłopak oparł rower o ławkę i przysiadł koło mnie. Byłam pewna, że odejdzie! W końcu, kto mądry zachowywał się tak w stosunku do obcych osób?
 - Nie wyglądasz na kogoś, kto nie chodzi już do szkoły. Czemu więc nie jesteś na rozpoczęciu? – szybko rzucił okiem na moje dwie walizki oraz torbę na moich kolanach i znów popatrzył się na mnie tymi niesamowitymi oczami.
 - Eee… - wpadłam nagle z zakłopotanie. Przecież mu nie powiem, że w szkole dla magicznych istot ceremonia rozpoczęcia nowego roku szkolnego zaczyna się późnym popołudniem? – A tak właściwie to mogłabym zadać to samo pytanie tobie.
 - Hmm, skoro chcesz wiedzieć, to proszę bardzo. Otóż mieszkam w internacie, a tam nie jest wymagana obecność na apelu. Myślę więc, że gdy odpowiedziałem na pytanie, to dowiem się czegoś od ciebie?
 - Ee… - bąknęłam znowu. – u mnie sprawa wygląda podobnie. A tak w ogóle, czemu tu jest tak pusto? Praktycznie nikogo tu nie widać.
 - A ja to co? Krzak? – zaśmiał się, po czym wzruszył ramionami. – Tak wyszło. Każdy ma swoje zajęcia, pracuje, siedzi w domu… Albo jest na rozpoczęciu roku szkolnego, co w tym wypadku tłumaczy tą pustkę w parku i koło sklepów. Normalnie jest tu dużo dzieciaków. Czego słuchasz?
 - Ja… Wiesz, właściwie spodziewałam się raczej wścibskiej starszej pani, niż tak ciekawskiego chłopaka. – powiedziałam, ale pokazałam mu wyświetlacz, na którym przewijał się tytuł piosenki.
 - Nie znam. Czekasz na kogoś? – zapytał nagle. Znowu.
 - Na… O, ja już muszę iść! – przełożyłam pasek od torby przez głowę, wcisnęłam telefon do kieszeni, chwyciłam uchwyty walizek i wstałam, dziękując w duchu dyrektorce, że się zjawiła. Miałam nadzieję, że ten chłopak nie będzie chciał mnie odprowadzić pod bramę parku, koło której stała pani Smith. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
 - Pomóc ci z tymi walizkami?
 - Nie, nie ma potrzeby, nie rób sobie kłopotu. – powiedziałam pospiesznie.
 - Och, jak chcesz. W każdym razie, cześć. A właściwie do zobaczenia, bo mam wrażenie, że się jeszcze spotkamy. – znowu się na mnie tak popatrzył, po czym uśmiechnął delikatnie. Zauważyłam, że miał ładny uśmiech.
 - Jasne. Cześć. – mruknęłam i oddaliłam się czym prędzej. Idąc, starałam się pozbyć głupiego wrażenia, że skądś go znam.
 - Witam, Deidre. Widzę, że kogoś poznałaś? – powitała mnie dyrektorka.
 - Raczej się o to nie prosiłam.
 - Oczywiście, ale nie martw się. Może się jeszcze spotkacie? – dodała. Co oni mieli z tym spotykaniem? Najpierw on, teraz pani Smith. A tak w ogóle, to nawet nie wiem, jak on ma na imię.

Po półtorej godziny siedziałam sama w przedziale mknącego pociągu. Trzymałam na kolanach blok. Miałam zamiar zająć się czymś, bo choć byłam ciekawa, co mnie czeka. To na każdą myśl o Pamorah pojawiało się dziwne uczucie w brzuchu. Pocieszałam się tym, że na miejscu będzie czekała na mnie dyrektorka, która porzuciła moje towarzystwo, gdy wsiadałam do pociągu. Opuściła mnie na czas podróży, aby załatwić jeszcze kilka spraw. Dowiedziałam się od niej w każdym razie, że reszta uczniów albo mieszka na tyle blisko szkoły, żeby nie tłuc się jak ja pociągiem, albo teleportują się. Ja jednak muszę jeździć pociągiem, dopóki nie zdobędę zezwolenia na samodzielną teleportację. Myślałam o tym z zadowoleniem, bo pociąg dowoził tylko na najbliższą szkole stację, a nie pod samą bramę budynku.
                Stwierdziłam, że nie narysuję nic nowego, więc schowałam blok i wyciągnęłam teczkę z zamiarem dopracowania ostatniego rysunku. Otworzyłam teczkę i zaczęłam szperać w poszukiwaniu konkretnej pracy. Pogrzebałam więc w kartkach. Wyciągając szkic mój wzrok padł na rysunek pod spodem. A przedstawiał on chłopaka z rowerem. Tego chłopaka z parku. Było to co najmniej dziwacznie. Uznając, że to musi być zbieg okoliczności, zatrzasnęłam okładkę teczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz