środa, 1 maja 2013

Rozdział 2



               
Następny dzień był jak każdy inny – teoretycznie. Ja jednak rano wstałam z całkiem odmiennym humorem. W szkole myślałam o tym, że już od września będę chodzić do innej szkoły… Obłędnie innej.  Wiedziałam, co się z tym wiąże – zawieranie nowych znajomości i inne pierdoły, ale… Wolałam taki obrót sprawy, niż aktualną sytuację. Moi niektórzy znajomi z pewnością odetchnęliby z ulgą, nie musząc znosić mojej obecności…

                Wysoka dziewczyna szła ulicą raźnym krokiem. Miała wspaniały humor – za chwilę miała się spotkać z miłością swojego życia, Oscarem Hayersem. Byli ze sobą prawie od roku i świetnie im się układało – byli naprawdę dobraną parą. Deidre miała szczęście:  ukochany chłopak i wierna przyjaciółka.
                Zawieszała wzrok na mijanych witrynach sklepowych, kopiąc od czasu do czasu jakiś kamyk. Do pokonania miała jeszcze jedną przecznicę, więc przyspieszyła kroku, nie mogąc się doczekać spotkania ze swoim chłopakiem. Spojrzała na wyświetlacz telefonu – było kilka minut przed piątą.
                Weszła na jego ulicę. Dom chłopaka stał jako trzeci z rzędu, otoczony ostrzyżonym trawnikiem i  kilkoma  zgrabnie przyciętymi krzakami. Naprzeciwko werandy był fantastyczny klomb, a na werandzie znajdowały się doniczkowe kwiaty i… I całująca się para.
                Deidre przyjrzała się dokładniej, myśląc, że to brat Hayersa, jednak coś nie pasowało jej w wyglądzie chłopaka. I ta dziewczyna, taka podobna do…
                Ann. Jej najlepsza przyjaciółka. Ann Rasac i Oscar Hayers. Ann i Oscar…


                Wtedy zrozumiałam, dlaczego byli sobie tacy bliscy, mimo, że rzadko rozmawiali. A przynajmniej ja sądziłam, że rzadko rozmawiali… W każdym razie moja przyjaźń z dziewczyną szybko się skończyła, tak samo jak związek z Oscarem. Okazało się, że byli ze sobą od kilku miesięcy, a Oscar jeszcze wcześniej zaczął podrywać Ann… i nie tylko. Dni do końca roku minęły mi bardzo szybko, tak samo cały lipiec. W pierwszym miesiącu trochę się nudziłam, ale kilka razy odwiedziła mnie dyrektorka, żebym nadrobiła materiał. Szczerze mówiąc, czekałam na te godziny, kiedy mogłam się odprężyć i powtarzając ruchy po nauczycielce i czarować. Historia tych wszystkich bitw mnie trochę nudziła, choć na początku nie powiem, była zainteresowana. Smith opowiedziała mi o różnych innych istotach oraz o paru innych, mniej lub bardziej istotnych rzeczach.
                Co do spotkań z Margaret Smith, to radziłam sobie coraz lepiej. Udawało mi się przesuwać coraz to cięższe przedmioty, unosić je nad ziemię, i robić dużo innych sztuczek. Z ciężkim sercem przyjęłam to, że nie będę się widzieć z dyrektorką prze cały sierpień, bo obydwie wyjeżdżałyśmy.
                Drugi miesiąc minął w mgnieniu oka, jeszcze szybciej niż pierwszy. Z wakacji nad morzem wróciłam wypoczęta i opalona. Był 31 sierpień, a ja właśnie pakowałam swoje ubrania do walizki. Zastanawiałam się, co mam wziąć poza ciuchami. Książki na pewno – po prostu nie mogłam zostawić swoich jedynych przyjaciół. W XXI wieku pewnie wydaje się to niektórym dziwne, że dziewczyna w moim wieku woli książki niż ludzi, ale cóż… Może po prostu nie poznałam lub nie jest dane mi poznać takich ludzi, dla których porzuciłabym choć na chwilę książki? Poza książkami brałam oczywiście mój blok rysunkowy i teczkę z moimi dziełami – lubiłam czasem na nie popatrzeć. Spoglądając na teczkę, przypomniałam sobie, że muszę zrobić porządny zakup ołówków i gumek. Dopisałam to na listę rzeczy, które muszę zrobić bądź zabrać i rozglądnęłam się po pokoju szukając rzeczy, których jeszcze nie spakowałam, a powinnam. W końcu mój wzrok spoczął na przepastnym parapecie, gdzie uwielbiałam siedzieć i gapić się na księżyc. Z reguły na kolanach spoczywał mi laptop, z którego cicho sączyły się piosenki  z radia internetowego. Gdy kładłam się spać, laptop tam zostawał, a teraz spoczywała tam jedynie ładowarka. Przypomniałam sobie, że ostatnio pisałam referat w salonie, otworzyłam więc drzwi i zaczęłam schodzić po schodach. Gdy byłam w połowie, doszedł mnie z kuchni strzępek rozmowy rodziców.
 - Jesteś pewna, że Deidre może jechać do tej szkoły? Chyba wiesz, co się stało z twoją matką…
 - Tak, wiem, ale Deidre jest inna. Powinna tam pojechać, poznać kogoś nowego, nauczyć się pewnych rzeczy i dowiedzieć się czegoś o życiu… - powiedziała moja mama. – Chyba sam wiesz, jaka tu jest nieszczęśliwa… Po tym, co zrobił jej ten chłopiec, i ta jej przyjaciółka… Ciągle tylko siedzi sama w parku albo przebywa w zamkniętym pokoju… Naprawdę się o nią martwię. Myślę, że Pamorah to dobre rozwiązanie, chociaż przyznaję, trochę się bałam przez te dwa lata, że nikt się nie zjawił po nią.
 - Oczywiście, że ja też się o nią martwię, ale przecież pamiętasz, co się stało… - zaczął ojciec, jednak Agatha mu przerwała.
 - Henry, wiem! Nie musisz mi przypominać, Helen też nie zapomniała jeszcze o tym, że straciła przez kogoś moc… - zdrętwiałam. Moja babcia była czarownicą i ja o tym nic nie wiedziałam? A ciekawe, czy wiedział dziadek Edward… – A tak w ogóle… Chyba warto w końcu powiedzieć o mojej matce Deidre, bo w końcu wkroczyła w świat magii i to nie będzie dla niej takim szokiem.
 - Chyba masz rację. Porozmawiamy z nią o tym dziś, bo już jutro wyjeżdża. Wiesz, do tej pory nie mogę się pogodzić z tym, że Deidre nas opuszcza. Wiem, że… - mówił ojciec, ale ja uznałam, że nie będzie mówił już nic o babci, więc bezszelestnie pokonałam resztę schodów i drogę do salonu. Sięgając po laptopa, przez chwilę zastanowiłam się, czy nie powiedzieć rodzicom, że wiem o babci, ale zrezygnowałam. Chwyciłam jeszcze drugą ręką myszkę i  poszłam do siebie równie bezszelestnie co przyszłam na dół. Położyłam to, co miałam w rękach koło walizki i już brałam portfel, żeby pójść po ołówki, ale przypomniałam sobie o ładowarce. Rzuciłam ją na łóżko obok pozostałych rzeczy i wyszłam do sklepy, krzycząc po drodze do rodziców, że wychodzę.

                Trzasnęłam drzwiami wejściowymi, wracając ze sklepu.
 - Już jestem! – zawołałam.
 - Dobrze, kochanie. Czy mogłabyś pójść na dwór i zawołać tatę? Zrobiłam kolację – z kuchni dobiegł mnie głos mamy.
 - Jasne, zostawię tylko zakupy – oprócz zakupu ołówków zdecydowałam się jeszcze na kilka gumek, temperówkę, teczkę na rysunki i 3 bloki rysunkowe. Rzuciłam to wszystko na mały stolik koło drzwi i poszłam po ojca. Wiedziałam, że będzie w ogrodzie – zawsze tam był. Uwielbiał siedzieć przy kwiatach, krzewach i drzewach, jednak nie robił tego zawodowo. Zajmował się ogrodnictwem w wolnych chwilach, jako odprężenie od pacy.
                Poszłam na tyły domu, gdzie znajdował się nasz ogród wraz z małym polem uprawnym (to już była działka mamy) i podeszłam do taty, który robił coś przy krzewie róży.
 - Tato, kolacja. – Powiedziałam.
 - Taak, już idę… - mruknął. Wiedziałam, że to oznacza, że przyjdzie za jakieś pół godziny, a nie za kilka minut.
 - Tato, ogród ci nie ucieknie. Chodź już, proszę. Nie chcemy z mamą czekać na ciebie tyle czasu, a jutro już nie będziemy mieć okazji do wspólnej kolacji, prawda? – podniósł wzrok, a ja do niego mrugnęłam.
 - Och, faktycznie. Dobra, idziemy. Ale wiesz co? Kto pierwszy do drzwi wejściowych! – zawołał, po czym zerwał się z werwą z miejsca. Ja oczywiście nie mogłam być gorsza, o nie! 

                Podczas kolacji, jak zwykle, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – to znaczy, rodzice rozmawiali, bo ja z reguły zatapiałam się we własnych myślach, teraz poniekąd dotyczących mojej nowej szkoły i babci Helen.
  - Deidre… Deidre. Deidre Williams, czy ty mnie słuchasz?! – krzyknęła mama, a ja popatrzyłam się na nią krzywo.
 - Jasne… Coś tam, że… No dobra, nie słuchałam. – Powiedziałam, a mama wzniosła oczy do góry.
 - Mówiłam do ciebie, że musimy porozmawiać. O twojej babci. Babci Helen. – Rzekła. Wiedziałam, co za chwilę powie i zastanawiałam się, czy się nie wyłączyć ponownie z rozmowy, chciałam jednak jak najszybciej pójść się wykąpać i spać, więc zdecydowałam się, że powiem o tym, co podsłuchałam.
 - Mamo, słyszałam, o czym rozmawialiście. Babcia Helen była czarownicą.
 - Och… Skoro tak, to nawet lepiej. Tylko wiesz, martwimy się z tatą o twój wyjazd do Pamorah, bo widzisz… Babcia straciła moc. Nie przez tą szkołę, tylko… Tylko w niej. Nie wiem dokładnie, jak to się stało… A babcia nie chce o tym opowiadać. Uznałam, że warto ci to powiedzieć… Po prostu chciałam, żebyś wiedziała, że nie jesteś jedyna w rodzinie, która ma moc.
 - Jasne. A… Jak to było z tobą? Czy też masz… Albo miałaś moc? – zaciekawiłam się.
 - Ja… Nie chciałam tego – po twarzy mamy przemknął cień – Odrzuciłam tą część siebie i nie zgodziłam się na pójście do Pamorah. Bo, widzisz… Gdy ktoś tak zrobi, jego moc powoli ulatuje, aż po pewnym czasie znika.
 - Czemu? Czemu nie chciałaś być czarownicą? – nie rozumiałam jej.
 - Bałam się… że skończę jak babcia. Że też stracę moc, a to niewyobrażalny ból. – mama się skrzywiła.
 - Ale… Niby dlaczego miałabyś skończyć jak babcia? To pewnie był nieszczęśliwy wypadek, zdarzył się raz na milion…
 - Nie – przerwała mi. – Na razie nie chcę o tym dłużej rozmawiać. Z pewnych względów ja i… Zresztą, nie dziś. Nieważne. Idź do siebie, sprawdź czy spakowałaś wszystko. Wykąp się i idź spać, musisz być wypoczęta.
                Co miałam zrobić w tej sytuacji? Nie chciałam naciskać mamy, żeby to z siebie wydusiła, bo widać było, że to dla niej ciężki temat. Dopiłam więc chłodną już herbatę, zabrałam moje zakupy i poszłam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz