środa, 1 maja 2013

Witam/Rozdział 1


Witam serdecznie. Bloga tego prowadzę na równo z blogiem na onecie, ale zastanawiam się nad przeniesiem go całkowicie tutaj: onet bywa denerwujący, choć tutaj nie ogarniam jeszcze wielu rzeczy. Mam nadzieję, że się spodoba chociaż troszkę.

***

W ten niepozorny, zwykły dzień robiłam to co zawsze – rysowałam. Wsłuchując się w jedną z piosenek puszczonych przez odtwarzacz w moim telefonie, nawet nie zwracałam uwagi na to, co na razie naszkicowałam.
     Rysunek przedstawiał mnie z jakąś nieznajomą kobietą w wieku średnim. Rozmawiałyśmy o czymś w salonie, w moim domu. Nie zdziwiłam się jednak, że nie wiedziałam co rysuję, bo zdarzało mi się to praktycznie za każdym razem.  Schowałam ołówek do małego, skórzanego piórnika, a rysunek włożyłam do teczki pomiędzy inne – znajdował się tam m.in. jakiś budynek na tle fantastycznego krajobrazu, przystojny chłopak opierający się o rower, dwie dziewczyny idące pod rękę, ja siedząca na jakiejś ławce i rysująca… Niektóre były bardziej wyraźne, inne takie jakby… zamglone. Ogółem – dużo tego było. Pomyślałam chwile nad zakupem nowej teczki, poprawiłam słuchawki w uszach i powlokłam się do domu. Nawet nie zauważyłam, kiedy się ściemniło. 

               Zatrzaskując za sobą furtkę, spojrzałam przed siebie. Na werandzie stała jakaś kobieta. Gdy podeszłam bliżej, ze zdziwieniem poznałam w niej kobietę z mojego rysunku.
 - Dobry wieczór. Mogę w czymś pomóc? – zapytałam, zastanawiając się, o co chodzi.
- Witaj, Deidre Williams. Poznajesz mnie, prawda? – uśmiechnęła się do mnie.
- Ja… Tak, ale skąd pani… Skąd pani w ogóle wie, jak mam na imię? – spojrzałam na nią podejrzliwie.
- Och, ja wiem wszystko. Ale może wejdziemy do środka? – uniosłam brwi. – Nie bój się, nie okradnę cię ani nie zrobię ci niczego złego. Po prostu muszę z tobą poważnie porozmawiać. Jeśli uznasz, że przeginam, wyprosisz mnie z domu i więcej mnie nie zobaczysz. No, chyba, że sama będziesz tego chciała…
 Po dłuższym zastanowieniu się, doszłam do wniosku, że zrobię jak powiedziała. Ostatecznie co mogła mi zrobić? Wiem, jak się bronić w razie czegoś.
 - No dobrze, niech pani wejdzie. – Otworzyłam przed nią drzwi. Weszła i przystanęła za progiem niepewnie, wpatrując się w ciemność. Wyciągnęłam rękę i wcisnęłam pstryczek. W pokoju rozbłysnęło  światło. Kobieta poszła prosto do salonu i usiadła na kanapie, a ja w fotelu naprzeciwko niej. Po chwili zorientowałam się, że tą scenę narysowałam. Coś było nie tak.
 - No cóż, Deidre. A właśnie, nie przedstawiłam się. Nazywam się Margaret Smith. Mam dla ciebie pewną informację, może się zdziwisz, może nie, ale… Otóż, chcę ci powiedzieć, że jesteś czarownicą. – kobieta spojrzała na mnie, czekając na moją reakcję, a mnie po prostu zamurowało. Ja czarownicą? Bardzo śmieszne. Przecież nie czarowałam, nie miałam różdżki czy czegokolwiek innego…
 - Ja… Co? Niech pani ze mnie nie żartuję, nie lubię tego. – W końcu odzyskałam mowę.
- Ależ, moja droga, wcale sobie z ciebie nie żartuję!  Domyślałam się, że tak powiesz, więc wysłuchaj mnie do końca i nie przerywaj mi, dobrze? – nie czekając na moją aprobatę, zaczęła mówić. – Jestem dyrektorką pewnej szkoły, Pamorah. Chodzą do niej głównie czarodzieje i czarownice, ale są też inne istoty. Przedmioty są różne: od lekcji alchemii, przez białą magię i kowalstwo do zwyczajnych zajęć fizycznych. Pamorah to duży budynek, otoczony licznymi jeziorkami, lasem, górami… Ogółem – malowniczy krajobraz. Szkoła podzielona jest na dwie części: chłopców i dziewcząt. Można się oczywiście odwiedzać, jednak w wyznaczonych porach. Zajęcia odbywają się także razem. Całe zaopatrzenie – podręczniki, zastaw do ważenia eliksirów, kotły i inne podobne rzeczy znajdziesz w Pamorah. Oczywiście, jeśli chcesz jechać. Zgadzasz, się prawda? – wreszcie przerywając swój wykład, kobieta spojrzała na mnie z błyskiem w oczach.
 - Nie wiem, co powiedzieć… To wszystko brzmi śmiesznie. Ja przecież nie mam żadnych mocy ani nic! I miałabym wszystko tu zostawić? Rodzinę? Znajomych? – akurat na tych ostatnich mi nie zależało,  ale co miałam powiedzieć? Coraz mniej też podobała mi się ta sytuacja. – A zresztą, skąd mam wiedzieć, że mówi pani prawdę? Że gdy tylko tam nie pojadę, gdziekolwiek to jest, pani mi czegoś nie zrobi?
 - Posłuchaj Deidre… - Westchnęła kobieta, potrząsając przy tym czarnymi włosami. – Przypuszczałam, że będzie trudno, ale nie wiedziałam, że aż tak. Bo widzisz, jesteś pierwszą osobą, która jest czarownica i nie jest urodzona w magicznej rodzinie. Mogę ci udowodnić, że nie kłamię. Widzisz ten obraz? – wskazała palcem na fotografię, która przedstawiała ślub moich rodziców. Potaknęłam, na co Margaret Smith wyciągnęła szybko rękę w przód i rozłożyła palce. Obraz roztrzaskał się. Kobieta ścisnęła dłoń w pięść i fotografia wróciła do pierwotnego stanu.
 - J… Jak pani to zrobiła? – zapytałam zszokowana.
 - Magia. Mówiłam ci. Teraz już mi wierzysz? – uśmiechnęła się, a ja kiwnęłam głową.
 - Ale… Ja tak nie potrafię. Więc jaki mam dar?
 - Och, potrafisz. Tylko musisz się skupić. A co do daru, to każdy ma inny – choć u wielu ludzi się powtarza. Niektórzy manipulują nastrojem, inni poprzez własny humor wpływają na pogodę, a jeszcze inni panują nad żywiołami – są elementalistami. Z reguły osoba taka posiadająca taki dar ma władzę nad jednym, w zależności od charakteru, elementem. Ktoś jest uparty, ale i troskliwy – panuje nad naturą, ktoś wybuchowy – nad ogniem. Chyba rozumiesz… Owszem, zdarzają się tacy, co panują nad dwoma żywiołami, ale prawdziwe okazy, można rzec, unikatowe okazy, to tacy, którzy panują nad trzema. Panować nad czterema jest praktycznie nie możliwe. A co do innych darów, to także niespotykane, żeby ktoś miał dwa lub więcej darów, a nawet jeśli tak jest, to ten drugi jest bardzo słabo wykształcony – tłumaczyła.
 - A czy takie sztuczki, jak zrobiła pani, potrafią wszyscy? – zaciekawiłam się.
 - Oczywiście, choć zdarzają się i tacy, którym to źle wychodzi, ale to dlatego, że się zbytnio nie przykładają albo nie przejmują. Hmm… Chciałabym wypróbować twoją moc. Czy mogłabyś spróbować… przesunąć to? – zapytała, wskazując palcem na fotel naprzeciwko kominka.
 - Jasne, tylko nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać…
 - Och, to proste. Skup się na tym, co chcesz zrobić, i wykonaj ruch ręką – rzekła pani Smith, po czym zademonstrowała to, co miała zrobić.
 - Wygląda na łatwe… - mruknęłam, po czym zaczęłam intensywnie myśleć o moim celu. Po chwili poczułam ciepłe mrowienie w palcach, które rozchodziło się powoli po całym moim ciele, wypełniając mnie od środka. Machnęłam w przód ręką, rozcapierzając  palce, jak zrobiła to kobieta. Ku mojemu zdziwieniu, fotel przeleciał przez cały pokój i roztrzaskał się na ścianie.
 - Oj! – pisnęłam, po czym instynktownie zrobiłam ruch rękami. Fotel wrócił na swoje miejsce nienaruszony. Kobieta popatrzyła na mnie dziwnie.
 - Cóż… Właściwie to myślałam, że tylko lekko przesuniesz fotel, a ty… I jeszcze go poskładałaś… Czy ty naprawdę czarowałaś pierwszy raz? – zdziwiła się Margaret. Kiwnęłam głową. – Hmm… Wygląda więc na to, że masz wielką moc. Rozumiem, że skoro mi uwierzyłaś, to zgadzasz się pojechać do Pamorah?
 - Ja… Tak. Ale co z rodzicami?
 - Porozmawiam z nimi, gdy wrócą. Teraz objaśnię ci jeszcze kilka rzeczy.

Tak o to poznałam prawdę o tym, kim jestem. Nie widziałam reakcji rodziców, bo już spałam, w każdym razie zaakceptowali to, że jestem czarownicą. Ludzie, jak to dziwnie brzmi… Wracając do tematu, dowiedziałam się, że powinnam chodzić do szkoły już od dwóch lat, czyli od 14 roku życia, jednak nadrobię materiał. Wcześniej, gdy rozmawiałam z panią Margaret… czy może raczej dyrektorką, to powiedziała coś takiego, że jestem pierwszą osobą urodzoną w niemagicznej rodzinie, a byłam czarownicą. Dyskutowałam o tym z dyrektorką i opowiedziała mi, że z tym określeniem „pierwsza” to trochę się zapędziła. Bo właściwie byłam trzecią taką osobą, a co dziwne, wszystkie tamte osoby były dziewczynami i wywnioskowałam, że byłyśmy w czymś do siebie podobne, tylko sęk w tym, że nie dosłyszałam od Smith, w czym, a nie dopytywałam się jej, w czym, bo za dużo miałam jeszcze pytań. Do Pamorah miałam dostać się chyba pociągiem, ale Margaret coś wspomniała o teleportacji. Nie wiedziałam, czemu nie możemy dojechać do samiutkiej szkoły pociągiem.
     Był środek czerwca, do Pamorah miałyśmy jechać  1 września, a ja już nie mogłam się doczekać. Pierwszy raz czekałam z niecierpliwością na szkołę! Czy to nie dziwne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz